piątek, 7 października 2011

Gwatemala piekna acz niebezpieczna.

Jak mawia stare przyslowie: Co nagle To po Diable.
Tak wiec z Copan wyjechalismy, ale niezbyt spiesznie. Glupio sie przyznawac ale zatrzymalo nas jedzenie, na pewno w jakiejs mierze takze lenistwo, ale glownie przepyszne miesko z grilla za maly pieniadz. No ale nadszedl ten dzien, gdy trza sie przeprawic do Antiguy po stronie Gwatemalskiej. Nic by w tym nie bylo specjalnego, gdyby nie jedna z najniebiespieczniejszych stolic swiata - Ciudad de Gwatemala- na naszej drodze.
kowbojski styl gorski - czyli plastikowe kapelusze i kowbojki
Scisle centrum Ciudad de Guatemala - przytulne i bardzo bezpieczne :p

Z powodu problematycznej i wolnej komunikacji dla ludu, troche to zabralo czasu i wymagalo trzech przesiadek. Najbardziej obawialismy sie tej w stolicy, gdyz opowiesci o tym miescie sa nadwyraz niezachecajace dla pieszego, jadacego transportem publicznym badz taxowka turysty, w skrocie jak nie umiesz latac to miasto jest dla ciebie realnie niebezpieczne.
Kierowca autobusu, ktory nas dowiozl do Ciudad de Gwatemala zapewnil, ze jestesmy w centrum i mamy zaledwie trzy przecznice do zmiany autobusu do Antiguy. Kierowca ze swoim wechikolem sie ulotnil, a my stoimy z naszymi tobolkami w dzielni, ktora wyglada co najmniej na podejzana. Opedzajac sie od taksokwych naganiaczy i meneli docieramy do policji, ktora zyczliwie udziela nam informacji. Co zabawne ta podejzana dzielnia z menelami i obdrapanymi budynkami to wlasnie centrum, jakas jego czesc bo miasto to jest jednym z najwiekszych w Ameryce Centralnej. Postanawiamy poczuc troche atmosfere i siadamy na jakims placyku kontemplujac i obserwujac tutejsze zycie. Dlugo nie da sie tak posiedziec, jak nie menel to pies , dziecko i wszyscy chca albo pieniedzy albo jedzenia, a cala reszta chce cie okrasc. Z tym uczuciem szybko sie z tamtad zmylismy. Ale za nim to nastapilo spotkalismy dwoch czlowiekow, takze zebrajacych ale jakis takich milych i do pogadania. Historie sojego zycia skrocili nam w parenascie minut i mozna powiedziec, ze jest to smutne, ale podobna historie ma tu wiele ludzi. O toz chlopaki zostalis deportowani z USA, jeden za narkotyki (latwo wywruzyz z jego facjaty) drogi za picie piwa na ulicy ( bardziej ogarniety ). Jeden z dzieckim, ktore tam zostalo a drogi z bratem. Oczywiescie byli tam nielegalnie i oczywiscie chca tam wrocic. Tak jak innych tysiace deportowanych blakajacych sie po ulicach Gwatemali a w szczegolnosci polnocnego Meksyku. Najzabawniejsze jest to, ze tyle sie slyszy o tych zabezpieczeniach amerykanskich, o murach, plotach i calych sytemach chroniacych poludniowa granice Stanow. Jednak chlopaki mowia,ze to nie  problem tylko trzeba miec pieniadze. jak trooche zdobeda to wracaj do USA, bo tam zycie jest duzo lepsze.
Stolice opuszczamy przed zmrokiem i udajemy sie do kolonialnej perelki Gwatemali - Antiguy. Przyjezdzamy w strugach deszczu, w koncu to pora dzeszczowa wiec nie ma co narzekac, ale miasta za duzo nie zobaczylismy tego dnia.
Mozna dopatrzec sie duzego plusa w porze deszczowej. Ceny sa stanowczo nizsze niz w sezonie co sprawia, ze mozna sie targowac.
Pomimo, ze juz przywyklismy do kolonialnych miast i widzielismy ich na peczki to Antigua jest w jakis sposob inna. Widac tu zycie. Nie sa to tylko piekne kolonialne budynki, urocze brukowane uliczki i dziadki siedzace w cieniu poddaszy. W Antigle jest zycie nocne, sa bary, restauracje, ludzie na ulicy po godzinie 21.00. Tanczy sie slase pije rum i czas ucieka miedzy palcami.
pocztowka z Antiguy

Jako ze jest to terytorium majow i sa to gory znowu wracaja markety z owocami i jedzeniem. I wlasnie to jedzenie, duze przepyszne i urozmaicone gorskie jadlo po dwa dolary podbilo nasze serca. Zebyscie nie mysleli, ze myslimy tylko o jedzeniu ale z pelnym brzusiem mozna wiecej:) Antigua posiada tez duzo kramikow z pamiatkami i wszelkimi pierdolami, niektore naprade warte grzechu inne to totalna tandeta z Chin. Jednak to co przykulo nasza uwage to sklepy z wyzszej polki:) Nie dla nas jak na razie:) ale wyroby poprostu jak na zamkowe palace. Wyobrazcie sobie rzezbione lozka, tak wielkie, ze zmiescila by sie na nich cala rodzina, krzesla i fotele rzezbione w konie, wszystko mozna podsumowac stolem umieszczonym na cztrech konskich lbach, ktorych nie powstydzilby sie nawet Urlich Von Jungingen z Malborka. Sa tez sklepy troche z innej szuflady. welniane kapy, poduchy taborety, pufy zaslony wszystko kolorowe w piekne ornamenty i wszystko mozna dostknac i powachac, ale niestety nie mozna cyknac foty.
prawie jak w domu, czyli przysmaki gorskie
parasolka pod scislym nadzorem

Tak najedzeni i w dobrych artystycznych nastrojach postananwiamy zostawic czesc naszych rzeczy i ruszyc z malym obladowaniem nad jezioro Atitlan, tam gdzie ludy tubylcze wciaz zyja jak ludy tubylcze. Chodzi tu o potomkow Majow, ktorzy mowia swoimi jezykami i nosza pieknie ornamentownae stroje i przewaznie nie lubia fotografujacych ich turystow:) czyli Nas :)
Z Antiguy nad jezioro Atitlan jedzie sie trzema autobusami typu american schoolbus, czyli komfortu brak. A kirowcy w Gwatemali sa chyba najgorsi ze wszytskich nam poznanych. Siedzenia slizgie, wiec na kazdym zakrecie ludzie lapia sie czego kolwiek by nie ocierac sie jedna spocona pacha o inna spocona pache sasiada. Jako, ze to gorski kraj zakretow nie brakuje;)
ladne cudo na drodze + kompletny chaos na drodze = autobus w Gwatemalii

Pierwszy widok na piekne jezioro Atitlan nie powalil nas z nog, ale to tylko z powodu mgly i gestych chmur, ktore zakryly otaczajace akwen wulkany. Jezioro to jest wielkie, az po choryzont, tak wiec obchodzic sie go nam odechcialo:) bo padl taki pomysl:) Tak wiec przekraczamy je w poprzek do miejscowosci tyciej o nawie San Marcos. Mala wioseczka, ktorej glowna zaleta sa miejsca do medytacji i uprawiania Yogi:) a takze ogolna regeneracja umyslu i ciala w wydaniu hipimajow. Co sie z tym wiaze pali sie tu duzo Marichuany, a na ulicach mija sie ludzi czasem zbyt wymedytowanych:)
Nasz plan obejmowal przejscie do innej wioski i tam przenocowanie. Plan zostal zrealizowany pomyslnie pomimo wszelkich zniechecajacych uwag od "goscinnej" miejscowej ludnosci i naszego kieszonkowego przewodnika. Wszyscy jak jeden maz stwierdzili, ze nie mozemy isc bo nas obrabuja i zostaniemy jak lyse konie. My jednak uparcie wbrew powszechnej opini brnelismy dalej wzdluz jeziora od wioski do wioski. Z podniesionymi glowami, bez strachu, no moze troche:) dotarlismy do miejscowosci San Pedro, gdzie posluchalismy dalej opowiesci jak to nie powinno sie tu chodzic bo grasuja bandy napadajace na wszystkich i turystow i miejscowych. A my spotkalismy tylko framerow, dzieciaki i przestraszone gorskie kobity. Jako ze asfalt tu juz polozyli spacer nie nalezal do najwiekszej przyjemnosci, z powodu tuzinow motoriksz i innych pojazdow smrodzacych caly czas.
San Pedro tak jak inne miejscowosci polozone nad jeziorem nie wyroznia sie niczym szczegolnym jako miasteczko. Klimat tego miejsca tworza ludzie i ich kultura. Podziwiac to wszystko to znaczy rozmawiac i ogladac tutejszych mieszkancow, a czasem nawet uda sie zrobic jakies zdjecie. Kolorowe, chawtowane spodnice, szarfy, halfy, bufiaste koszule i inne takie , wszystko jak z Boliwii z gorskich plemion. Tylko, ze tutaj to kultura Majow. Ludzie znow nam dosiegaja do pepkow badz troche wyzej, a do tego naprawde duzy procent tutejszych ludow nie mowi po hiszpansku. Tak wiec nasz wyuczuny hiszpanski znowu zawodzi:)
Zabawnym jest fakt, kazda wioska posiada swoj dialekt i swoje stroje i kolory. Wszytsko wydawac by sie moglo odwieczna kultura, ktora zakorzeniona jest w tej tradycji od zalania dziejow. Jednak prawda jest nieco mniej urozmaicona. Otoz kiedy przybyli tu hiszpanie i dzielili miedzy siebie podbite ziemie mieli problem z wytyczeniem granic. Tak wiec wpadli na pomysl by nakazc ubierac sie w odpowiednie kolory i wzory poszczegolnym ludom zamieszkujacych ich wielkioobszarowe dzialki. Od tamtej pory minelo wiele lat i tak naprawde juz nikt o tym nie pamieta, a miejscowi z duma ubieraja swoje kolorowe szaty:)
San Pedro nad jeziorem Atitlan
w krainie liliputow

Tak wiec z powodu bariery jezykowej za duzo pogadac sie z nimi nie dalo, jesli chodzi o robienie zdjec to takze nalezy uwazac, bo zdazaly sie przypadki linczu na turystach, ktorzy robili zdjecia indianskim dzieciom. Wciaz jest tu obecny strach przed bialym porywajacych male dzieci. Przypadki takie mialy miejsce jeszcze kilka lat temu.
Zabawnie jest przechadzac sie po uliczkach i patrzec na wszystkich z gory. Rozmowy z kobietami sa raczej niemozliwe z powodu ich niesmialosci jednak co do mezczyzn to inna sprawa. Ci z kolei czasem sa zbyt do przodu szczegolnie Ci starsi. Bozenke to albo by trzymali za rece albo obcalowywali na wszytskie strony:) takie to amanty po 140 w kapeluszu.
W naszej wyprawie w wokolo jeziora Atitlan natknelismy sie jeszcze na dwie ciekawe rzeczy. Pierwsza z nich jest Maximon. Stary bozek, ktory powstal z polaczenia wierzen Majow z religia chrzescijanska. Jego istnienie nie jest szczegolnie reklamowane i wierzacy w niego wierni zbieraja sie w roznych miejscach by oddwawc mu czesc. Bozek co roku zmienia swoje miejsce i wedruje do innej izby we wsi. My akurat natrafilismy na coroczne swieto Maximona. Trafic do niego jest trudno, ale jak sie juz wejdzie do domku w ktorym stoi statuetka, a wokolo biesiadnicy pija tancza lulki pala. Tak ogolnie mozna odniesc takie wrazenie, ze Maximon to poprostu diabel, co potwierdzaja niektorzy bardziej swietlni z tych stron. W izbie unosi sie zapach kadzidla, gesto od dymu, slychac donosne smiechy i pijana orkiestre. Kolorowe lampki choinkowe i lamperie z plastikowych torebek dodaja temu miejscu jeszcze wiecej klimatu. Chwila spedzona tutaj dala nam pewien obraz jak to jest z tymi lokalnymi wierzeniamy i stwierdzamy, ze jest to tatalnie pokrecone:)
libacja z diablem
Miejwiecej o to chodzi w mistycyzmie tego miejsca
targ w stylu kup pan cos, wieksza podaz niz popyt
w oczekiwaniu na autobus

Droga rzecza jak nas zaskoczyla byla gora. Ci co czytali Malego Ksiecia beda wiedziec co to jest slon polkniety przez weza i jak ludzie myla to z kapeluszem:) O toz znajduje sie tu taka gorka, ktorej ksztalt jest identyczny jak rysunek umieszczony przez autora w ksiazce. Miejscowi twierdza, ze Antoine de Saint Exupeiry napisal malego ksiecia wlasnie tutaj, natchniony  mistycyzmem i pieknem krajobrazu.
Wracamy do Antiguy gdzie spedzamy jeszcze dwa dni, tym razem gotujac i dysputujac z wlascicielem naszego hostelu. Pozytywna postac i kolejny Erwin w naszej podrozy:) Wlasciciel kilku biznesow, porwany juz dwa razy dla okupy ale nigdy nie tracacy pogody ducha. Jest czlowiekiem, ktory nauczyl sie zyc skromnie by znowu nie zostac porwanym, dziwna zeczywistosc gwatemalska. Zdradza nam kilka ciekawostek z zycia Gwatemalczyka. Tak np. 99% domow posiada bron, Jest ona tu bardziej powszechna niz popularny rower. Miasto Antigua jet najbezpieczniejszym miejscem w calej Gwatemali, gdyz lokalne prawo zakazuje wjazdu z bronia do miasta. Tak wiec przyjezdzajcy tu na weekendowe iprezy moga zostawic bron na granicy miasta w policyjnym depozycie:) Teraz juz rozumiemy dlaczego wszedzie wisza zakazy wchodzenia z bronia, bo tu kazdy takowa posiada. Zostalismy tez przestrzezeni, ze rabusie nie pytaja dwa razy:( i potrafia Cie zastrzelisc za zwykly telefon, w dzien , na ulicy, przy swiadkach, w tlumie,  w tramwaju, w autobusie.
Zazwyczaj miasta kolonialne slyna z kosciolow, ktore rozsiane sa na kazdym rogu i placyku. W Antigle jest podobnie, a moze bylo, gdyz lezy ona w strefie sejsmicznej i liczne trzesienia ziemi przez lata dokonaly dziela zniszczenia na wiekszosci z nich. Wiekszosc pieknych bazylik i bogato zdobionych kosciolkow to teraz kilka scian i kupa gruzu. Nikt nie podejmowal sie ich odbudowy juz od XVIII wieku kiedy to wladze kolonialne postanowily sie z tad ewakuowac i zalozyc nowa stolice - Gwatemala City.
Jako, ze czas nam sie powoli konczy i nasza podroz staje przed drastyczna wizja nieuniknionego konca musimy wyjechac z Antiguy i decydowac co chcemy zobaczyc, a co niestety musimy ominac. Niezbyt nam sie to podoba ale taka kolej rzeczy:)
nasz mily wlasciciel hotelu zalatwia nam wygodny transport do Semuc Champey, jednego z gwatemalskich cudow natury. Zajezdzamy w nocy i kwaterujemy sie w czyms w rodzaju ulepszonego szalasu w dzungli, tzw. lodga dzunglowa dla zamozniejszych turystow. W wyniku zamieszania dostalismy lepszy pokoik niz powinnismy, no ale nam sie podobalo wiec nic nie mowilismy:)
Semuc Champey to takie chorwackie Plitvickie Jezora, czyli formy krasowe w mega wydaniu. Rzeka, ktora wyciela dolinke, uformowala naturalny most drazac 300 m tunel w wapieniu. Znika i pojawia sie po chwili w innym miejscu. Jest to ksiazkowy przyklad ponoru i wywierzyska w skali makro (z lekcji geografii:). Na moscie natomiast uformowaly sie tarasy wapienne, tworzac turkusowe baseny idealne by sie w nich zanuzyc w gorace dni. Jako, ze jest pora deszczowa nie ma za duzo upalnych popoludni, jednak pokusa nieskazitelnie czystej wody przelamuje najtwardszych zmarzlakow. 
Semuc Champey

ponor, czyli tu znika wielka rzeka


Jest tu tez inne przyjemne miejsce z szuflady zjawisk niezwykle krasowych. Piekne jaskinie krasowe, ktorych jest tu na peczki. Odwiedzona przez nas jaskinia Cuevas de las Marias jest o tyle wyjatkowa, ze zalana jest woda, tzn przeplywa przez nia dosc spora rzeka. Zwiedzanie odbywa sie w stroju i ze swieczka w reku. Mega lans, gdy cala grupa podswietla sobie droge mrocznym promieniem, a wokol odbbijaja sie cienie stalagmitow, stalaktytow i przeogromnych draperii. W niektorych miejscach jest na tyle gleboko, iz trzeba plynac caly czas ze swieczka w gorze:) Gdzies w srodku jest kilkumetrowy wodospad, a dalej mozna skakakc do wody z jakichs kilku ladnych metrow. Wszystko we wnetrzu jaskini. Cala grota liczy sobie ok. 11 km, my zwiedzilismy km:) i niesamowicie korci zeby isc dalej w nieznane. Glownym problemem jest gaszaca sie co chwile swieczka ale przede wszystkim przezrazajace zimno. Gdy gasnie swieczka i jest sie daleko od reszty zwiedzajacych zapada totalny zmrok, a strach zaglada gleboko w oczy:) Pierwszy raz eksplorowalismy takie cudo i na pewno nie ostatni bo zabawa byla przednia.
pelna profeska

Cuda natury zaliczylismy i trzeba sie przeprawic w kolejne miejsce. Zeby nam sie nie nudzilo wybieramy Livingston. O miescie jeszcze bedziemy opowiadac bo mozna dlugo, ale za nim o tym to teraz o samej przeprawie. Z Semuc Champey nie ma bezpopsrednich polaczen transportem publicznym, tak wiec zostaja trzy opcje. Pierwsza nalatwiejsza wziasc turystycznego busa, ktory w pare godzin zawozi leniwych turystow gdzie chca. Droga opcja to pojechac na okolo glownymi trasami w kraju by dostac sie na wybrzeze karaibskie. Trzecia najglupsza i niepolecana przez nikogo to opcja przedarcia sie przez gory w lini prostej do wybrzeza. Trasa nie polecana z powodu braku drog, braku transportu, realnej wizji bycia napadnietym i ogolnie pory deszczowej, podczas ktorej i tak ciezko przejezdne drogi staja sie drogami sunacymi po zboczach. Tak wiec logicznie wybieramy ta ostatnia:)
wsi spokojna, wsi wesola i po zeby uzbrojona
widoki z przeprawy

Transprt jakis byl, czy to mikrobus, czy ciezarowka i ostatni etap przebylismy na stopa z inzynierem mocujacym solary w miejscowych wioskach. Zajelo nam to calutki dzien i bylismy niezle wykonczeni i wytrzesieni po uszy, ale zdecydowanie warto bylo:) Ponadto inzynier tez poopowiadal nam pare historyjek z tad i owad. Tak np. o projektach rzadowych majacych na celu aktywizacje gorskich spoleczenstw, ktore przyzwyczaily sie do robienia nic, czyli do nic nie robienia. Dowiedzielismy sie takze, ze droga ktora sie wlasnie przeprawiamy jest glownym szlakiem narkotykowym w kraju. Podobno czesto miejscowe dzieci pozdrawiaja przejezdzajace pickupy "Hola Narko" ( siema narkusy przyp. autor). Nie ma tu policji ani wojska, porachunki zalatwia sie na spluwy. Widzielismy jedno auto, wewnatrz ktorego siedzialo dwoch ochroniarzy z bronia pokaznego kalibru. Tutaj mozna kupic kalasznikowa za 60 dolarow i rozprawic sie z polowa wioski:) Ale generalnie przeprawa usiana sielskimi krajobrazami, uprawami mandarynek i kardamonu, umazane dzieciaki bawiace sie ze swinkami i totalona sielnaka. Tak wiec na pierwszy rzut oka wszytsko normalnie i pieknie i niech tak bedzie - troche biednie ale szczesliwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz