niedziela, 16 października 2011

Na herbatke do Fidela - Kuba

Nadszedl ten czas, kiedy czas sie konczy:)
Smutno nam to stwierdzic ale nasza wyprawa wchodzi powoli w koncowy etap. Nie jest to bylejaki rozdzial z naszego melanzu, gdyz zdazamy do kraju rewolucji i dogorywajacego socjalizmu. Nie jest to kraj przyjazny turyscie, przynajmniej temu z mizernym zasobem gotowki w portfelu. Kuba okreslana jest jako najdrozsza destynacja na Karaibach. Troche parodia, ze jeden z najbiedniejszych krajow, ktory dawno by upadl gdyby nie turystyka, jest obecnie jednym z najdrozszych. Co oznacza, ze jest biedny i drogi jednoczesnie, a tego jeszcze nie bylo na naszej drodze:)
Tak wiec drodzy czytelnicy:) sprawa ma sie tak, ze nie wiemy jak tam przezyjemy, co zobaczymy i czy zdazymy zobaczyc staruszka Fidela nim nieuchronna kosa ukruci jego rewolucyjny zywot. Jedno wiemy na pewno - jutro mamy lot, ale tez nie wiemy czy poleciemy bo w Meksyku od 5 dni wieje i leje jak z cebra i chyba to sie nazywa huragan, wiec jest jakas mozliwosc odwolania lotu:) No ale lot mamy i kontakt z nami urwie sie na 21 dni. Kuba jest do tego stopnia nieprzyjazna wloczykijom, iz minuta telefonu kosztuje jakies 30 zl, a internet jest tak szybki, ze moze w godzine da sie wyslac jednego maila. Sluzby bezpieczenstwa pozadku komunistycznego na Kubie sprawdzaja wszystko i wszystkich, a do tego trza za to placic gruba kasiore.
Obiecujemy zdac obszerna relacje i uzupelnic bloga po powrocie do Polski. Trzymajcie kciuki, a my dajemy sie porwac w wir rewolucji kubanskiej. Tak jak Ernesto Che Guevara, zaczelismy nasza podroz w Argentynie i skonczymy ja na Kubie.
My ratujacy swiat mlodzi rewolucjonisci, nie mylic z komunistami:)
Z Bogiem Towarzysze:)

Ernesto Che Guvera i Fidel Castro tez jechali na Kube w nizenznane:) I zobaczcie jak im to wyszlo:)
p.s. autor zdjecia nieznany


piątek, 14 października 2011

Gwatemalskie ukulturawianie

Nawet cos co wyglada jak kupa moze smakowac wybornie - Tortila po Gariffunsku:)
Przeprawa dobiegla konca. Byla to chyba ostatnia z wypraw w nieznane gorskie regiony, ktora jak zwykle zajela duzo czasu i zachodu, ale zarazem dostarczyla moc wrazen i pozytywnej energii. W sumie nie bylo by jej gdybysmy nie ubzdurali sobie, ze za wszelka cene chcemy dotrzec do karaibskiego miasta Livingston, ktore bylo nam zupelnie nie po drodze.
Tak wiec po poltora dnia przeprawy znalezlismy nad rzeka Rio Dulce skad mozna splawic sie dosc turystyczna lupina do Morza Karaibskiego. Ukrop niemilosierny! jest tak goraco, iz nawet nie chce nam sie chodzic po straganach. Uwalamy sie w cien i czekamy na odplyniecie. Po drodze ni z tad ni z owad przychodzi ochlodzenie w postaci malej, acz zacnie intensywnej chmury burzowej. Tu juz tak jest... swieci sobie sloneczko, a tu nagle prysznic niewidomo skad, wszystko przemacza w pare sekund do gaci, a po 3,4 minutach znowu wychodzi slonce. Typowe Karaibskie urwanie chmury.

Smigamy na Karaiby
Rejs mija bardzo przyjemnie i malowniczo. Rio Dulce jest dosc ciekawym ciekiem wodnym, gdyz jest na tyle duza, iz moga tu zimowac jachty bogatych amerykanow i jest to takze najbezpieczniejsze miejsce na karaibach by schowac sie przed huraganem. Tak wiec pelno tu jest marin i zatoczek wypelnionych cieszacymi oko zaglowkami, jachtami i motorowkani z wyzszej polki. Niektore maja nawet wlasne garaze i domki typu dzunglowego. Bylo ich pelno bo akurat zaczyna sie okres huraganowy...mniami:)
Rio Dulce znane jest jeszcze z kanionu, jaki utworzyla wbijajajc sie w dzunglowe pagorki. Ostatni odcinek przeprawy przebiega waskim gardlem zanurzonym w zieleni dzungli, ktora zwisa nad rzeka i tworzy bajeczny pejzaz. Pomimo, ze nasza lodka to srodek transportowy, glowni pasazerowie to turysci. Tak wiec kapitan plynie powoli i pozwala chlonoc widoki i cykac fotki. Zawijamy jeszcze nad gorace zrodla usytuowane na brzegu rzeki, wlasciwie w rzece. Tak sie zastanaialismy skad u licha tu sie wziely gorace zrodla. Jako, ze teorii mielismy duzo pomoczylismy tylki dluzej niz wszyscy;)

Rio Dulce, czyli slodka rzeka
Livingston.....
O.k. dlaczego uparlismy sie by przybc na to odlegle i trudno dostepe siedlisko ludzkie. Powodow naszej decyzji mozna dopatrzec sie kilku. Na pewno ciekawosc poznania kultury Gariffuna. Ha! I to jest chyba glowny powod jak sie okazalo bo jest ona doprawdy jedna z bardziej ciekawych kultur napotkanych na naszej drodze. Ale zaraz o nich.... drogim powodem byla chec zrobienia przez Sebe dredow w tylnej partiii glowy, gdzie chodowal skrzetnie wlosy juz od Boliwii. No i pozatym troche sie polenic w sielankowej atmosferze karaibow.

W atmosferze Karaibow
Wracajac do ludu Gariffuna. Jest to czarna spolecznosc zamieszkujaca wybrzeza Morza Karaibskiego kilku panstw srodkowoamerykanskich. Sa to potomkowie afrykanskich niewolnikow, ktorzy wyzwolili sie z pod panowania angielskich tyranow i rozprzestrzenili sie po okolicy mieszajac krew z tutejszymi indianami i innymi zbieglymi ludami wykorzystywanymi. Na ich bogata kulture sklada sie jezyk Gariffuna, ktory nie przypomina nic zblizonego do tego co juz znamy i kochamy. Tak wiec nasz hiszpanski znowu nie sluzy jak powinien:) Gariifuna jak juz sa zmuszeni mowic w innym jezyku niz ich to preferuja angielski, choc znaja tez hiszpanski. sam dialekt Garrifuna jest czystym afrykanskim dialektem z domieszka angielskiego, francuskiego oraz z lekka nuta tutejszych jezykow plemiennych. Wielu tutejszych uzywa tez slangu w stylu ZIOM:) czyli tak zwani rastafaranie. Mieszanke dredow, warkoczykow, afro, jezyka Gariffuna dopenia ich muzyka i wszechobecny aromat palonej marichunay. Muzyka Gariffuna to glownie nuta rodem z Afryki, czyli bebny, grzechotki, i zawodzenie w szybki rytm muzyki. Muzyka jest swietna, szczegolnie na zywo, ale co jest lepsze to ich taniec PUNTA. Czarni maja to do siebie, ze tancza tak jak zaden bialy nigdy tanczyc nie bedzie. Ich tylki, biodra i cala reszta rusza sie z taka szybkoscia i wdziekiem. Kazda czesc ciala rusza sie osobno, a jednoczesnie razem, a trzeba przyznac ze maja czym ruszac:) tzw. murzynskie ksztalty:) Tutaj mowia, ze jak kobita nie ma wielkiego odstajacego tylka to nie jest murzynka.


Jestem Gariffuna

Lekcje domino
Gariffuna z natury sa leniwi, trzeba byc obiektywnym i to powiedziec. Troche sie uzalaja, ze pomimo, iz stanowia wiekszosc w Livingston nikt nie respektuje ich praw oraz ze sa wykorzystywani i blokowany jest ich dostep do tworzenia wlasnych przedsiebiortsw. Dla nas to troche zabawne, gdy patrzy sie na ciagle byczacych sie Gariffuna, wiecznie rozesmianych i zadowolonych, trudno w nich dostrzec przedsieborczy zmysl, a  jeszcze trudniej dostrzec czlowieka wykorzystywanego. Dla Garffuna liczy sie zabawa, taniec i ogolna radosc z zycia. Wiekszosc mlodych ziomow ujarana jest trawa od switu do zmierzchu, a noca ida tanczyc. Czy takie zycie nie warte jest pozazdroszczenia....no coz, dla nas nieeeeeeeee:)
Orginalna atmosfera do robienia dredow


Zespol spiewu i tanca Gariffuna
 Podczas naszego trzydniowego pobytu w miescie mielismy okazje posluchac Gariffuna na zywo w miejscowym jak by to nazwac domu kultury Gariffuna. A to wszystko dzieki umuwionej wczesniej sesji robienia dredow. Mile mielismy populdnie- dredy, muza, piwko. To nic, ze dredy rozpadly sie po dwoch dniach, ale byly i to sie liczy:)
Praktycznie codziennie chodzilismy do malego baru na plazy gdzie z wlascicielem gralismy w domino, narodowy sport w wiekszosci krajow Ameryki Centralnej. Pomimo wielogodzinnej praktyki okazuje sie, ze domino ma jakis wiekszy sens, jednak wciaz sie go niedopatrzelismy.
Gdy juz poczulismy, ze nasycilismy sie kultura Gariffuna i poznalismy ja wystarczajaco, zlapalismy lodke i jeszcze dwa autobusy, ktorymi przetransportowalismy sie na polnoc Gwatemali do miasta Flores.
Samo miasteczko jest dosc ciekawie usytuwane na wyspie posrodku jeziora w srodku niegdysiejszej dzungli. Jeszcze pietnascie lat temu dojazd tutaj trwal prawie tydzien. Dzis dojezdza sie tu w kilka godzin- duze ulatwienie zwane droga asfaltowa. Problem jest tylko jeden. Po zbudowaniu drogi, wycinka tutejszej dziewiczej dzungli rozrosla sie na skale masowa i obecnie tyle tu dzungli co jaguar naplakal. Jak okiem siegnac to nic nie ma, a najpopularnieszym dzunglowym zwierzakiem jest obecnie krowa. Choduja ja wszyscy, tak wiec miecha im nie zabraknie na koniec swiata 2012:)
Flores jako Flores nie dostarcza zbyt duzo emocji. Jest to mile, kolorowe miasteczko, gdzie wszystkie hotele polozone sa nad jeziorem i codziennie mozna brac prawie orzezwiajace kompiele w czystej, cieplej dzunglowej wodzie. Zeby nie bylo, to jezioro na prawde jest czyste i wielkie, a do tego malowniczo polozone. Flores tak na marginesie zalozone bylo przez Majow kilkaset lat przed przybyciem hiszpanow. Wtedy to musial byc widok - majowe miasto na wyspie posrodku jeziora, ktore to jezioro bylo po srodku gestej dzungli. Trzeba miec duza wyobraznie zeby sobie to zrekonstruowac na jawie, ale w swietle zachodzacego slonca staje sie to bardziej mozliwe.
Spotkalismy naszych kumpli z nurkowania na Utilli i jeszcze jedna parke polsko-brytyjska. Tak wiec dobrze sie zlozylo bo bylo z kim swietowac urodziny Seby. Oczywiscie przy zacnym i tanim rumie rodem z Gwatemali. 
W sumie we Flores znalezlismy sie z jednego powodu by udac sie na najslynniejsze Majowe ruiny - Tikal. Robi tak wiekszosc turystow, tak wiec jest mega turystycznie a turystow jest wiecje niz miejscowej ludnosci. Idac na latwizne jedziemy rano busikiem, wygodnie i spokojnie na ruiny. Jedziemy juz o 4.30 bo chcemy ominac tlumy i poczuc troche mistycyzmu. To co jest najlepsze w Tikal to dzungla. same ruiny polozone sa dosc gleboko w dzungli w Parku Narodowym o tej samej nazwie co ruiny. Przechadzajac sie o swicie slyszy sie budzaca do zycia dzungle, wszystko dookola spiewa i sie rusza. Stada kolorowych papug dra sie na potege, tak jak w domu, tylko ze 100 razy glosniej. Dookola grasuja malpy, skaczac od jednego drzewa do drogiego. I tu nagle pojawiaja sie ruiny, ktorych czubki widac pomiedzy szczytami drzew. Piramidy na, ktorych umieszczone zostaly swiatynie maja wysokosc do 65 metrow, czyli wystaja nad otaczajaca je dzungle. Na dwie z piramid mozna sie wspiac, a zjednej z nich rozpozciera sie nieziemski widok na zielone dzunglowe morze. Do tego widac inne piramidy, ktorych wierzcholki wynurzaja sie z tego zielonego morza. jak dla nas totalna ekstaza. Pelen mistycyzm w czystej formie, jeszcze bez chord turystow, ktorzy pojawili sie jak my juz jedlismy przepyszne sniadanko. Przeczekalismy szczyt tlumowy na jednych ruinach, a pozniej dalej eksplorowalismy archeologiczne cudenka i niemal ze dziewicza dzungle. W sumie zeszlo nam sie prawie 10 godzin i niewiemy kiedy ten czas tak prysnal.


Tikal, czyli wspanialosc ruin Majow


Widok na zielony ocean ze szczytu swiatyni
 O samym Tikal i jego histori nie bedziemy sie rozpisywac bo posniecie czytajac tego posta:) Jedno co jest ciekawe, za miatso to zamieszkiwala w latach swietlnosci, czyli lata 700 - 800 n.e., spolecznosc majow liczaca 200 tys ziomow.
Ogolnie cala tutejsza dzungla usiana jest pieknymi majowymi ruinami, jednak potzreba duzo czasu i najlepiej wlasne 4x4 zeby to ogarnac. Jest jedno miejsce, do ktorego malo kto dociora. El Mirador polozony jest 3, 5 dnia drogii pieszo gleboko w dzungle tuz pod granice Meksykanska. Wyprawa podobno warta grzechu, nam niestarczylo niestety czasu zeby odwiedzic to cudo. W El Mirador swiatynie maja wysokosc dochodzaca do 160 m!!! Czyli widok na dzungle jaki ---- przewypasny:)
Wyjezdzamy z Gawtemali bardzo uraczeni tym krajem. Spedzilismy tu prawie trzy tygodnie pelne wrazen. Tyle kultur na raz jak tutaj to niesmaowita rzadkosc. Granice przekraczamy tam gdzie malo kto to robi, ale bylo najtaniej:)
Docieramy do meksykanskiego miasteczka Tenosique w stanie Tabasco, to slynne tabasco pochodzi wlasnie z tad. Zostajemy mile przywitani w Meksyku, serdecznoscia i zyczliwoscia ludzka. Seba nawet dostaje drogi w tym tygodniu kapelusz w prezencie. Jako, ze transport w Meksyku nie nalezy do tanich zdecydowalismy sie kontynuowac nasza podroz na stopa. Dlugo sie zastanaialismy czy nie jest to iscie glupi pomysl, ale nie. latwo tez nie jest co prawda ale ludzie sie zatrzymuja i jakos idzie na przod. A co w stopie jest najprzyjmniejsze, oprocz tego ze nie trzeba za niego placic:), to historie male i duze tych ktorzy nas podwoza.
Obecnie jestesmy na Jukatanie, na  Rivierze Majowej, gdzie powinno byc goraco i slonecznie. Ludzie powinni opalac sie na przecudownech bialych plazach i plywac w nieziemsko blekitnej wodzie. My jestesmy tu dwa dni i ciagle pada, tak wiec wszyscy lacznie z nami racza sie tequila i spedzaja mile deszczowe dni. Nam zostaly juz tylko trzy dni do wylotu na Cube wiec chcemy jak najwiecej wycisnac z tego krotkiego pobytu na meksykanskiej ziemii. Jedno mozemy powiedziec, nawet pommiomo deszczu plaze na Rivierze Majowej sa nieslychanie bajeczne.
Piekne... a co by bylo gdyby bylo slonce :)

Rower - mala rzecz a cieszy

Seba w Meksyku

piątek, 7 października 2011

Gwatemala piekna acz niebezpieczna.

Jak mawia stare przyslowie: Co nagle To po Diable.
Tak wiec z Copan wyjechalismy, ale niezbyt spiesznie. Glupio sie przyznawac ale zatrzymalo nas jedzenie, na pewno w jakiejs mierze takze lenistwo, ale glownie przepyszne miesko z grilla za maly pieniadz. No ale nadszedl ten dzien, gdy trza sie przeprawic do Antiguy po stronie Gwatemalskiej. Nic by w tym nie bylo specjalnego, gdyby nie jedna z najniebiespieczniejszych stolic swiata - Ciudad de Gwatemala- na naszej drodze.
kowbojski styl gorski - czyli plastikowe kapelusze i kowbojki
Scisle centrum Ciudad de Guatemala - przytulne i bardzo bezpieczne :p

Z powodu problematycznej i wolnej komunikacji dla ludu, troche to zabralo czasu i wymagalo trzech przesiadek. Najbardziej obawialismy sie tej w stolicy, gdyz opowiesci o tym miescie sa nadwyraz niezachecajace dla pieszego, jadacego transportem publicznym badz taxowka turysty, w skrocie jak nie umiesz latac to miasto jest dla ciebie realnie niebezpieczne.
Kierowca autobusu, ktory nas dowiozl do Ciudad de Gwatemala zapewnil, ze jestesmy w centrum i mamy zaledwie trzy przecznice do zmiany autobusu do Antiguy. Kierowca ze swoim wechikolem sie ulotnil, a my stoimy z naszymi tobolkami w dzielni, ktora wyglada co najmniej na podejzana. Opedzajac sie od taksokwych naganiaczy i meneli docieramy do policji, ktora zyczliwie udziela nam informacji. Co zabawne ta podejzana dzielnia z menelami i obdrapanymi budynkami to wlasnie centrum, jakas jego czesc bo miasto to jest jednym z najwiekszych w Ameryce Centralnej. Postanawiamy poczuc troche atmosfere i siadamy na jakims placyku kontemplujac i obserwujac tutejsze zycie. Dlugo nie da sie tak posiedziec, jak nie menel to pies , dziecko i wszyscy chca albo pieniedzy albo jedzenia, a cala reszta chce cie okrasc. Z tym uczuciem szybko sie z tamtad zmylismy. Ale za nim to nastapilo spotkalismy dwoch czlowiekow, takze zebrajacych ale jakis takich milych i do pogadania. Historie sojego zycia skrocili nam w parenascie minut i mozna powiedziec, ze jest to smutne, ale podobna historie ma tu wiele ludzi. O toz chlopaki zostalis deportowani z USA, jeden za narkotyki (latwo wywruzyz z jego facjaty) drogi za picie piwa na ulicy ( bardziej ogarniety ). Jeden z dzieckim, ktore tam zostalo a drogi z bratem. Oczywiescie byli tam nielegalnie i oczywiscie chca tam wrocic. Tak jak innych tysiace deportowanych blakajacych sie po ulicach Gwatemali a w szczegolnosci polnocnego Meksyku. Najzabawniejsze jest to, ze tyle sie slyszy o tych zabezpieczeniach amerykanskich, o murach, plotach i calych sytemach chroniacych poludniowa granice Stanow. Jednak chlopaki mowia,ze to nie  problem tylko trzeba miec pieniadze. jak trooche zdobeda to wracaj do USA, bo tam zycie jest duzo lepsze.
Stolice opuszczamy przed zmrokiem i udajemy sie do kolonialnej perelki Gwatemali - Antiguy. Przyjezdzamy w strugach deszczu, w koncu to pora dzeszczowa wiec nie ma co narzekac, ale miasta za duzo nie zobaczylismy tego dnia.
Mozna dopatrzec sie duzego plusa w porze deszczowej. Ceny sa stanowczo nizsze niz w sezonie co sprawia, ze mozna sie targowac.
Pomimo, ze juz przywyklismy do kolonialnych miast i widzielismy ich na peczki to Antigua jest w jakis sposob inna. Widac tu zycie. Nie sa to tylko piekne kolonialne budynki, urocze brukowane uliczki i dziadki siedzace w cieniu poddaszy. W Antigle jest zycie nocne, sa bary, restauracje, ludzie na ulicy po godzinie 21.00. Tanczy sie slase pije rum i czas ucieka miedzy palcami.
pocztowka z Antiguy

Jako ze jest to terytorium majow i sa to gory znowu wracaja markety z owocami i jedzeniem. I wlasnie to jedzenie, duze przepyszne i urozmaicone gorskie jadlo po dwa dolary podbilo nasze serca. Zebyscie nie mysleli, ze myslimy tylko o jedzeniu ale z pelnym brzusiem mozna wiecej:) Antigua posiada tez duzo kramikow z pamiatkami i wszelkimi pierdolami, niektore naprade warte grzechu inne to totalna tandeta z Chin. Jednak to co przykulo nasza uwage to sklepy z wyzszej polki:) Nie dla nas jak na razie:) ale wyroby poprostu jak na zamkowe palace. Wyobrazcie sobie rzezbione lozka, tak wielkie, ze zmiescila by sie na nich cala rodzina, krzesla i fotele rzezbione w konie, wszystko mozna podsumowac stolem umieszczonym na cztrech konskich lbach, ktorych nie powstydzilby sie nawet Urlich Von Jungingen z Malborka. Sa tez sklepy troche z innej szuflady. welniane kapy, poduchy taborety, pufy zaslony wszystko kolorowe w piekne ornamenty i wszystko mozna dostknac i powachac, ale niestety nie mozna cyknac foty.
prawie jak w domu, czyli przysmaki gorskie
parasolka pod scislym nadzorem

Tak najedzeni i w dobrych artystycznych nastrojach postananwiamy zostawic czesc naszych rzeczy i ruszyc z malym obladowaniem nad jezioro Atitlan, tam gdzie ludy tubylcze wciaz zyja jak ludy tubylcze. Chodzi tu o potomkow Majow, ktorzy mowia swoimi jezykami i nosza pieknie ornamentownae stroje i przewaznie nie lubia fotografujacych ich turystow:) czyli Nas :)
Z Antiguy nad jezioro Atitlan jedzie sie trzema autobusami typu american schoolbus, czyli komfortu brak. A kirowcy w Gwatemali sa chyba najgorsi ze wszytskich nam poznanych. Siedzenia slizgie, wiec na kazdym zakrecie ludzie lapia sie czego kolwiek by nie ocierac sie jedna spocona pacha o inna spocona pache sasiada. Jako, ze to gorski kraj zakretow nie brakuje;)
ladne cudo na drodze + kompletny chaos na drodze = autobus w Gwatemalii

Pierwszy widok na piekne jezioro Atitlan nie powalil nas z nog, ale to tylko z powodu mgly i gestych chmur, ktore zakryly otaczajace akwen wulkany. Jezioro to jest wielkie, az po choryzont, tak wiec obchodzic sie go nam odechcialo:) bo padl taki pomysl:) Tak wiec przekraczamy je w poprzek do miejscowosci tyciej o nawie San Marcos. Mala wioseczka, ktorej glowna zaleta sa miejsca do medytacji i uprawiania Yogi:) a takze ogolna regeneracja umyslu i ciala w wydaniu hipimajow. Co sie z tym wiaze pali sie tu duzo Marichuany, a na ulicach mija sie ludzi czasem zbyt wymedytowanych:)
Nasz plan obejmowal przejscie do innej wioski i tam przenocowanie. Plan zostal zrealizowany pomyslnie pomimo wszelkich zniechecajacych uwag od "goscinnej" miejscowej ludnosci i naszego kieszonkowego przewodnika. Wszyscy jak jeden maz stwierdzili, ze nie mozemy isc bo nas obrabuja i zostaniemy jak lyse konie. My jednak uparcie wbrew powszechnej opini brnelismy dalej wzdluz jeziora od wioski do wioski. Z podniesionymi glowami, bez strachu, no moze troche:) dotarlismy do miejscowosci San Pedro, gdzie posluchalismy dalej opowiesci jak to nie powinno sie tu chodzic bo grasuja bandy napadajace na wszystkich i turystow i miejscowych. A my spotkalismy tylko framerow, dzieciaki i przestraszone gorskie kobity. Jako ze asfalt tu juz polozyli spacer nie nalezal do najwiekszej przyjemnosci, z powodu tuzinow motoriksz i innych pojazdow smrodzacych caly czas.
San Pedro tak jak inne miejscowosci polozone nad jeziorem nie wyroznia sie niczym szczegolnym jako miasteczko. Klimat tego miejsca tworza ludzie i ich kultura. Podziwiac to wszystko to znaczy rozmawiac i ogladac tutejszych mieszkancow, a czasem nawet uda sie zrobic jakies zdjecie. Kolorowe, chawtowane spodnice, szarfy, halfy, bufiaste koszule i inne takie , wszystko jak z Boliwii z gorskich plemion. Tylko, ze tutaj to kultura Majow. Ludzie znow nam dosiegaja do pepkow badz troche wyzej, a do tego naprawde duzy procent tutejszych ludow nie mowi po hiszpansku. Tak wiec nasz wyuczuny hiszpanski znowu zawodzi:)
Zabawnym jest fakt, kazda wioska posiada swoj dialekt i swoje stroje i kolory. Wszytsko wydawac by sie moglo odwieczna kultura, ktora zakorzeniona jest w tej tradycji od zalania dziejow. Jednak prawda jest nieco mniej urozmaicona. Otoz kiedy przybyli tu hiszpanie i dzielili miedzy siebie podbite ziemie mieli problem z wytyczeniem granic. Tak wiec wpadli na pomysl by nakazc ubierac sie w odpowiednie kolory i wzory poszczegolnym ludom zamieszkujacych ich wielkioobszarowe dzialki. Od tamtej pory minelo wiele lat i tak naprawde juz nikt o tym nie pamieta, a miejscowi z duma ubieraja swoje kolorowe szaty:)
San Pedro nad jeziorem Atitlan
w krainie liliputow

Tak wiec z powodu bariery jezykowej za duzo pogadac sie z nimi nie dalo, jesli chodzi o robienie zdjec to takze nalezy uwazac, bo zdazaly sie przypadki linczu na turystach, ktorzy robili zdjecia indianskim dzieciom. Wciaz jest tu obecny strach przed bialym porywajacych male dzieci. Przypadki takie mialy miejsce jeszcze kilka lat temu.
Zabawnie jest przechadzac sie po uliczkach i patrzec na wszystkich z gory. Rozmowy z kobietami sa raczej niemozliwe z powodu ich niesmialosci jednak co do mezczyzn to inna sprawa. Ci z kolei czasem sa zbyt do przodu szczegolnie Ci starsi. Bozenke to albo by trzymali za rece albo obcalowywali na wszytskie strony:) takie to amanty po 140 w kapeluszu.
W naszej wyprawie w wokolo jeziora Atitlan natknelismy sie jeszcze na dwie ciekawe rzeczy. Pierwsza z nich jest Maximon. Stary bozek, ktory powstal z polaczenia wierzen Majow z religia chrzescijanska. Jego istnienie nie jest szczegolnie reklamowane i wierzacy w niego wierni zbieraja sie w roznych miejscach by oddwawc mu czesc. Bozek co roku zmienia swoje miejsce i wedruje do innej izby we wsi. My akurat natrafilismy na coroczne swieto Maximona. Trafic do niego jest trudno, ale jak sie juz wejdzie do domku w ktorym stoi statuetka, a wokolo biesiadnicy pija tancza lulki pala. Tak ogolnie mozna odniesc takie wrazenie, ze Maximon to poprostu diabel, co potwierdzaja niektorzy bardziej swietlni z tych stron. W izbie unosi sie zapach kadzidla, gesto od dymu, slychac donosne smiechy i pijana orkiestre. Kolorowe lampki choinkowe i lamperie z plastikowych torebek dodaja temu miejscu jeszcze wiecej klimatu. Chwila spedzona tutaj dala nam pewien obraz jak to jest z tymi lokalnymi wierzeniamy i stwierdzamy, ze jest to tatalnie pokrecone:)
libacja z diablem
Miejwiecej o to chodzi w mistycyzmie tego miejsca
targ w stylu kup pan cos, wieksza podaz niz popyt
w oczekiwaniu na autobus

Droga rzecza jak nas zaskoczyla byla gora. Ci co czytali Malego Ksiecia beda wiedziec co to jest slon polkniety przez weza i jak ludzie myla to z kapeluszem:) O toz znajduje sie tu taka gorka, ktorej ksztalt jest identyczny jak rysunek umieszczony przez autora w ksiazce. Miejscowi twierdza, ze Antoine de Saint Exupeiry napisal malego ksiecia wlasnie tutaj, natchniony  mistycyzmem i pieknem krajobrazu.
Wracamy do Antiguy gdzie spedzamy jeszcze dwa dni, tym razem gotujac i dysputujac z wlascicielem naszego hostelu. Pozytywna postac i kolejny Erwin w naszej podrozy:) Wlasciciel kilku biznesow, porwany juz dwa razy dla okupy ale nigdy nie tracacy pogody ducha. Jest czlowiekiem, ktory nauczyl sie zyc skromnie by znowu nie zostac porwanym, dziwna zeczywistosc gwatemalska. Zdradza nam kilka ciekawostek z zycia Gwatemalczyka. Tak np. 99% domow posiada bron, Jest ona tu bardziej powszechna niz popularny rower. Miasto Antigua jet najbezpieczniejszym miejscem w calej Gwatemali, gdyz lokalne prawo zakazuje wjazdu z bronia do miasta. Tak wiec przyjezdzajcy tu na weekendowe iprezy moga zostawic bron na granicy miasta w policyjnym depozycie:) Teraz juz rozumiemy dlaczego wszedzie wisza zakazy wchodzenia z bronia, bo tu kazdy takowa posiada. Zostalismy tez przestrzezeni, ze rabusie nie pytaja dwa razy:( i potrafia Cie zastrzelisc za zwykly telefon, w dzien , na ulicy, przy swiadkach, w tlumie,  w tramwaju, w autobusie.
Zazwyczaj miasta kolonialne slyna z kosciolow, ktore rozsiane sa na kazdym rogu i placyku. W Antigle jest podobnie, a moze bylo, gdyz lezy ona w strefie sejsmicznej i liczne trzesienia ziemi przez lata dokonaly dziela zniszczenia na wiekszosci z nich. Wiekszosc pieknych bazylik i bogato zdobionych kosciolkow to teraz kilka scian i kupa gruzu. Nikt nie podejmowal sie ich odbudowy juz od XVIII wieku kiedy to wladze kolonialne postanowily sie z tad ewakuowac i zalozyc nowa stolice - Gwatemala City.
Jako, ze czas nam sie powoli konczy i nasza podroz staje przed drastyczna wizja nieuniknionego konca musimy wyjechac z Antiguy i decydowac co chcemy zobaczyc, a co niestety musimy ominac. Niezbyt nam sie to podoba ale taka kolej rzeczy:)
nasz mily wlasciciel hotelu zalatwia nam wygodny transport do Semuc Champey, jednego z gwatemalskich cudow natury. Zajezdzamy w nocy i kwaterujemy sie w czyms w rodzaju ulepszonego szalasu w dzungli, tzw. lodga dzunglowa dla zamozniejszych turystow. W wyniku zamieszania dostalismy lepszy pokoik niz powinnismy, no ale nam sie podobalo wiec nic nie mowilismy:)
Semuc Champey to takie chorwackie Plitvickie Jezora, czyli formy krasowe w mega wydaniu. Rzeka, ktora wyciela dolinke, uformowala naturalny most drazac 300 m tunel w wapieniu. Znika i pojawia sie po chwili w innym miejscu. Jest to ksiazkowy przyklad ponoru i wywierzyska w skali makro (z lekcji geografii:). Na moscie natomiast uformowaly sie tarasy wapienne, tworzac turkusowe baseny idealne by sie w nich zanuzyc w gorace dni. Jako, ze jest pora deszczowa nie ma za duzo upalnych popoludni, jednak pokusa nieskazitelnie czystej wody przelamuje najtwardszych zmarzlakow. 
Semuc Champey

ponor, czyli tu znika wielka rzeka


Jest tu tez inne przyjemne miejsce z szuflady zjawisk niezwykle krasowych. Piekne jaskinie krasowe, ktorych jest tu na peczki. Odwiedzona przez nas jaskinia Cuevas de las Marias jest o tyle wyjatkowa, ze zalana jest woda, tzn przeplywa przez nia dosc spora rzeka. Zwiedzanie odbywa sie w stroju i ze swieczka w reku. Mega lans, gdy cala grupa podswietla sobie droge mrocznym promieniem, a wokol odbbijaja sie cienie stalagmitow, stalaktytow i przeogromnych draperii. W niektorych miejscach jest na tyle gleboko, iz trzeba plynac caly czas ze swieczka w gorze:) Gdzies w srodku jest kilkumetrowy wodospad, a dalej mozna skakakc do wody z jakichs kilku ladnych metrow. Wszystko we wnetrzu jaskini. Cala grota liczy sobie ok. 11 km, my zwiedzilismy km:) i niesamowicie korci zeby isc dalej w nieznane. Glownym problemem jest gaszaca sie co chwile swieczka ale przede wszystkim przezrazajace zimno. Gdy gasnie swieczka i jest sie daleko od reszty zwiedzajacych zapada totalny zmrok, a strach zaglada gleboko w oczy:) Pierwszy raz eksplorowalismy takie cudo i na pewno nie ostatni bo zabawa byla przednia.
pelna profeska

Cuda natury zaliczylismy i trzeba sie przeprawic w kolejne miejsce. Zeby nam sie nie nudzilo wybieramy Livingston. O miescie jeszcze bedziemy opowiadac bo mozna dlugo, ale za nim o tym to teraz o samej przeprawie. Z Semuc Champey nie ma bezpopsrednich polaczen transportem publicznym, tak wiec zostaja trzy opcje. Pierwsza nalatwiejsza wziasc turystycznego busa, ktory w pare godzin zawozi leniwych turystow gdzie chca. Droga opcja to pojechac na okolo glownymi trasami w kraju by dostac sie na wybrzeze karaibskie. Trzecia najglupsza i niepolecana przez nikogo to opcja przedarcia sie przez gory w lini prostej do wybrzeza. Trasa nie polecana z powodu braku drog, braku transportu, realnej wizji bycia napadnietym i ogolnie pory deszczowej, podczas ktorej i tak ciezko przejezdne drogi staja sie drogami sunacymi po zboczach. Tak wiec logicznie wybieramy ta ostatnia:)
wsi spokojna, wsi wesola i po zeby uzbrojona
widoki z przeprawy

Transprt jakis byl, czy to mikrobus, czy ciezarowka i ostatni etap przebylismy na stopa z inzynierem mocujacym solary w miejscowych wioskach. Zajelo nam to calutki dzien i bylismy niezle wykonczeni i wytrzesieni po uszy, ale zdecydowanie warto bylo:) Ponadto inzynier tez poopowiadal nam pare historyjek z tad i owad. Tak np. o projektach rzadowych majacych na celu aktywizacje gorskich spoleczenstw, ktore przyzwyczaily sie do robienia nic, czyli do nic nie robienia. Dowiedzielismy sie takze, ze droga ktora sie wlasnie przeprawiamy jest glownym szlakiem narkotykowym w kraju. Podobno czesto miejscowe dzieci pozdrawiaja przejezdzajace pickupy "Hola Narko" ( siema narkusy przyp. autor). Nie ma tu policji ani wojska, porachunki zalatwia sie na spluwy. Widzielismy jedno auto, wewnatrz ktorego siedzialo dwoch ochroniarzy z bronia pokaznego kalibru. Tutaj mozna kupic kalasznikowa za 60 dolarow i rozprawic sie z polowa wioski:) Ale generalnie przeprawa usiana sielskimi krajobrazami, uprawami mandarynek i kardamonu, umazane dzieciaki bawiace sie ze swinkami i totalona sielnaka. Tak wiec na pierwszy rzut oka wszytsko normalnie i pieknie i niech tak bedzie - troche biednie ale szczesliwie.