sobota, 24 września 2011

W Hondurasie Na Wypasie !

Jest wporzo ;]
Gorace emocje po wizytacji naukowej kilku Nicaraguanskich wulkanow opadaly kilka dni, ale mozna powiedziec, ze calkiem ostyglismy bo ostatnie dwa tygodnie byly niezwykle mokre, nawet bardziej niz na smingus dyngus.
Po tym jak dojechalismy na polnoc Nicaragui nic nas w zasadzie tam pozytywnie nie zaskoczylo. Miasto Esteli wrecz bardzo nas zawiodlo, jak nigdy. Podobno stolica kowbojow i cygar. Kowboja raczej sie nie uraczy, moze trzeba poszukac gdzies na wioskach, w miescie sami pseudo zuliko kowboje w plastikowych kapeluszach i w dodatku bez koni. Pomimo tych wszystkich minusow zabawilismy tu dwa dni a to po to, by ochlonac i nabrac sil na dalsza jazde. Przed granica Hondurenska czekalo nas jeszcze jedno miejsce, ktore wyjatkowo nas zaskoczylo na plus tym razem i dzieki niemu milo pozegnalismy sie z Nicaragua. Mowa tu o malej miescinie Somoto i jej pieknym kanionie na rzece Rio Coco. Pelen chillout, mozna powiedziec ze prawie wioskowy i dodatkowe doznania w postaci ochladzajacej rzeki tworzacej w pobliskich gorach gleboki na ok 10 m kanion Somoto. Mozna tam robic rozne rzeczy, na ktore schodzi sie nie wiadomo kiedy duzo czasu. Ogolnie wielki plus dla tej krainy!
Kanion Somoto

Propaganda wyborcza...niech zyje rewolucja. Nicaragua chrzescijanska, socjalistyczna i solidarna!!

Kolejna srodkowoamerykanska granica przekroczona, Witamy w Hondurasie. W sumie trzeba przyznac, ze duzo sie nie zmienilo. Do jedzenia to samo, jezyk ten sam, tylko waluta inna i jak zawsze na poczatku z nas zdarli ale szybko sie uczymy i nie tak latwo z nami im idzie. Po kombinacji kilku autobusow docieramy do malego miasteczka Danli. Totalnie przez przypadek i tylko przesiadkowo spedzamy tu jedna noc. Schludnie, przyjemnie, a o 21.00 psy szczekaja tylkami. Opis miasta niezachecajacy do odwiedzin, ale potencjal pewien ma. Mniejsza o Danli, gdyz z samego rana pakujemy sie do starego zoltego autobusu szkolnego (second hand from USA) i jedziemy do stolicy Hondurasu .....no wlasnie czy ktokolwiek slyszal co jest stolica tego malego panstewka? Tegucigalpa jest tak przerazliwie nieprzyjaznym miejscem, ze nie wiemy czy jest sens zapamietywac ta nazwe, ale moze sie przydac w krzyzowce. W stolicy spedzilismy na szczescie dwie tylko dwie godziny. Obraz centrum miasta za dnia: wszystko za kratami, szare bure nieladne, chaos architektoniczny, wysokie mury z zasiekami z drutu kolczastego badz pobitych butelek ponadziewanych w beton, badz jeszcze lepiej ogrodzenia pod napieciem. Banki i wazniejsze placowki, ale to wszedzie w Ameryce Centralnej, pod scisla ochrona uzbrojonych w kamizelki kuloodporne i kalasznikowy strozow pozadku dziennego. Po prostu sodoma gdzie w nocy na ulice sie nie wychodzi w trosce o swoje zycie i zycie psa. W tych malych srodkowoamerykanskich panstewkach posiadanie broni palnej jest czyms normalnym i nie wachaja sie jej uzywac z byle powodu, tak wiec turysto wszelkiej masci strzez sie agresora.
Tegicigalpe opuszczamy w miare milym autobusikiem za rozsadna cene. Jedziemy jak najdalej w strone najwiekszego w panstwie Honduras jeziora Yojoa. Nie jezioro nas interesuje, a wynalezione w przewodniku jaskinie krasowe Taulabe. Ponoc mialy miec 12 km dlugosci zbadanych i niezbadanych setek koratyrzy. No i jaskinie byly tylko zwiedzalo sie je ok 20 min i nie mialy 12km, tylko moze z 1 km z czego dla turystow udostepniono mala ale rzeczywiscie urocza czesc 300 m. Mozna troche doplacic i pojsc jeszcze 300 dalej ale nie trzeba:)
Jaskinie Taulabe

Tym bardziej, ze przed nami podobno jeszcze wiele wiele jaskin. Dziwnym zbiegem okolicznosci ominely nas koszta zwiazane z noclegiem, gdyz zostalismy zaproszeni przez pewnego amerykanina Antonego na nocleg. Dodatkowo trafila nam sie jeszcze kolocaja u jego dziewczyny. Typowa hondureska wyzerka, czyli jajko, czerwona fasolka, awokado i do tego tortille (placki kukurydziane bez wyraznego smaku). Mily wieczor z opowiesciamy o duchach, czarownicach, zakleciach, zlych czarach i mentalnoci mieszkancow hondurenskiej wsi, ktorzy w to wszystko wciaz wierza. Gdzie dzieci rzucaja szkole w wieku 11 lat i ida do roboty. Chlopcy rabia drwa w lesie lub orza z ojcami ziemie, dziewczeta natomiast pomagaja w domu badz gdzie indziej zachodzac przy tym w ciaze. Miedzy 13 a 16 rokiem zycia wiekszosc z nich ma pierwsze dziecko, ale jak ma 11 i urodzi tez zadna to sensacja. Smutne niektore opowiesci, ale taka rzeczywistosc.
No i nadszedl ten moment, gdy musielismy podjac wazna decyzje co do naszej wyprawy a moze i naszego dalszego zycia...no dobra bez przesady. Juz od dawna wiedzielismy, ze w Hondurasie na wyspach Bay Islands mozna sobie ponurkowac i to najtaniej na swiecie. No i tak jechalismy i rozmyslalismy nad ta pozycja. Zadne z nas wczesniej nie probowalo tego unikatowego doznania, jak to byc pod woda dluzej niz 43 sekundy. No i decyzja nas dopadla .....i ....zgadnijcie pojechalismy na te wyspy i zrobilismy kurs nurkowy :) ale to zaraz.
Zanim wyspy Bay to jeszcze zachaczylismy o hondurenskie karaibskie wybrzeze. jak juz do tego przywyklismy na wybrzezu karaibskim panuje odwieczny chaos i lenistwo. Czarna spolecznosc wybrzeza przewaznie ma wszystko gleboko z tylo i niczym sie nie przejmuje. Bedzie klient to dobrze, nie bedzie to przynajmniej nie bedzie trza sie ruszac z fotela. Mentalnosc tych ludzi czasami dobija a czasmi zachwyca w swej prostocie, ale przewaznie to pierwsze:) Tak wiec trafilismy do miasta Tela, gdzie jeszcze miala zapasc ostateczna decyzja co do kursu nurkowego na wyspach. Tela jest chyba najladniejszym miatem w tej czesci wybrzeza karaibskiego, sa tu knajpki na plazy, gra dobra muzyka, jest tani rum i ciepla woda. Slonca tez jest w cholere i jeszcze wiecej smieci naplazy. To jest chyba najbardziej druzgoczacy aspekt tutejszej spolecznosci. Smieca, smieca i smieca i tak praktycznie w calej ameryce. W zasadzie im wogole to nie przeszkadaza a gdy czlowiek im zwroci uwage ...lepiej tego nie robic:)
Typ iscie z wybrzeza

Tak wiec troche lenistwa na plazach i ruszamy do La Ceiby skad bierzemy wyjatkowo drogi prom na wyspe Utila gdzie z pewnoscia mielismy przygode zycia. Heyyyy:)
Utila moze i nie jest rajska wyspa z pocztowek o zlocitych plazach usianych palmami. Z pewnoscia jednak ma krystalicznie blekitna wode, a pod woda druga co do wielkosci rafe kolarowa na swiecie. Znajduje sie tu kilkanascie szkol nurkowych prowadzacych szkolenia dla przyszlych nurkow. Ceny doprawdy sa zachecajace a to co sie widzi pod woda zapiera dech w piersiach, choc pierwsza zasada nurka jest nigdy nie wstrzymywac oddechu pod woda. Jak juz dobilismy do wyspy od razu rzucilo sie na nas kilku naganiaczy z ofertami. Kazdy w zasadzie mial to samo, tak wiec poszlismy na wygode i wybralismy tego z samochodem. Baza nurkowa pieknie polozona, wszystko miodzio na prawde jak w raju ......tylko czemu zawsze jest cholerne Ale. Jak sie oglada pocztowki z roznych rajow na ziemi nikt nie domalowuje tam malych wszechwkurzajcych komarow i muszek. Tak wlasnie jest tutaj na Utili, w zasadzie jedyny minus tego miejsca.
Mniejsza jednak o ten jeden minus, ktory po tym wszystkim co tu przezylismy jest wyjatkowo marginesalny. Tak nasz kurs trwal 5 dni. Pierwszego dnia troche teori, zebysmy wiedzieli z czym to sie je, jednak drogiego juz wskoczylismy w nasz osprzet i powedrowalismy pod wode, plytka ale juz wode:) 3, 4 i 5 dzien to szkolenie na pelnym wypasie i na pelnym morzu. Codzienne nurkowania na rafie koralowej na glebokosc do 18 m. Po pierwszym nurkowaniu dostalismy chorobliwej euforii i nie moglismy sie uspokoic z podniecenia. Ale uwierzcie jest to mega wypasna sprawa, szczegolnie jak nabierze sie troche doswiadczenia, gdyz pierwsze razy sa troche stresujace. Nasz pierwszy raz byl dosc niepewny, trza pamietac o tylu rzeczach: oddychac przez jakies dzine cos w twoich ustach, nie gubic sie, nie plynac za gleboko, wyrownywac cisnienie w uszach bo inaczej ci je rozsadzi. A do tego wszystkiego trzeba bylo wykonywac najrozniejsze cwiczenia na glebokosci 18 metrow, gdzie dla nowicjuszy zdjecie maski czy odciecie powietrza jest niedosc ze trudne, to jeszcze bardzo stresujace. Na szczescie nasza instruktorka byla super profesjonalna i doswiadczona, tak wiec bylismy w dobrych rekach.
Grupa nurkowa nr 1, Super asy podwodniaki

Zeby nie bylo, Utilla jest tania i zarazem profesjonalna

Po czterech nurkowaniach nastapilo to, na co sie czeka w tym kursie. Dwa wolne nurkowania, bez cwiczen i polecen tylko czysta zabawa na rafie koralowej. No wiecie kolorowe rybki, te male i duze, korale, jaskinie, wraki, niebieska przezroczysta woda i hipnotyzujaca glebia oceanu....WOW!!11
Niestety nie bedzie zdjec  z pod wody bo nasz aparat i tak ledwo zipie a pod woda moglby sie obrazic i nie zrobic zadnych zdjec. Jednak gdy zobaczycie jakiekolwiek zdjecie, ktore bedzie obejmowac wode, rybki i korale to tak samo jest na Utili, a wlasciwie pod nia.
Szkolenie jest dosc intensywne i na prawde jest sie zmeczonym wieczorami. Polezec w hamaku mozna, tylko komary jedza zywcem. Jako, ze to karaiby zaliczylismy impreze na lodce, byly dziewczyny i alkohol czyli piekna sprawa, w dodatku ze na Karaibach.
Jest dobrze, abedzie jeszcze lepiej
Foka wraca do morza
Oszolomiony doswiadczony nurek, po nurkowaniu

W sumie na Utilii spedzilismy jakis tydzien i ani razu sie nie nudzilismy. Gdyby nie jeden minus moze i zostalibysmy dluzej, gdyz sam snorkelling jest takze zupelnie wystarczajacy by podgladac wodny swiat.
Po za tym sama wyspa jest dosc ciekawym eksperymentem spolecznym. Choc jest to terytorium Hondurasu, wszyscy mowia tu po angielsku lub anglohiszpansku, ktorego to jezyka nie bylismy w stanie wogole zrozumiec. Tak wiec nasz pieknie wyuczony hiszpanski na nie wiele nam sie przydal podczas pobytu na wyspie gdzie glowna klientela to zamozni amerykanie. Jeden z powszechniejszych widokow to amerykanscy emeryci jezdzacy z tylko im znanego powodu w ta i z powrotem na elektrycznych wozkach golfowych badz quadach. Piekne domy na plach, wyjete jak z pocztowki, tylko troche brakowalo amerykasnkiej flagi na froncie. wszyscy wyluzowani, nikomu sie nie spieszy, a do tego kazdy tu nurkuje.
Tak to jest Honduras
I jego emrytowani amerykanscy mieszkancy

Tak wiec po tygodniu pobytu trza wracac na staly lad, zgodnie ze staromodnym zalozeniem ze wyspa plywa. Jedengo dnia pokonujemy dosc znaczna odleglosc do jednej z znajwiekszych atrakcji Hondurasu, miasteczka Copan Ruinas.
Tutaj rozpoczyna sie nasza nowa przygoda z jedna najciekwszych cywilizacji obu Ameryk, Majami. Nie wiemy jak to dokladnie opowiedziec zeby mialo rece i nogi, ale zaczniemy tak...
Koniec Swiata
Temat ten jest dosc delikatny, tak wiec jesli jestescie zadowoleni ze swojego zycia nie musicie dalej tego czytac, jednak jesli wasze zycie to dno bardzo sie uradujecie tymi wiadomosciami. Pamietacie jak opowiadalismy o ratowaniu swiata i takie tam. Otoz nasze bohaterskie gadanie nie bylo wyssane z palca. Od kad przyjechalismy do Ameryki Poludniowej towarzyszy nam temat konca swiata i armagedonskiej zaglady naszej cywilizacji. Z poczatku mielismy to wszystko za bzdury i sluchajlismy opowiadan miejscowych wierzacych z polusmiechem na ustach. Jednak wierzcie czy nie, sluchajac tego juz ponad 7 miesiecy cos nam sie poprzestawialo w mozgach i bardziej o tym myslimy. Ale tak na prawde o czym, mozna sie spytac....
O toz znacie film 2012, kiedy to swiat zalewa wielkie tsunami i tylko kilku amerykanskich niewiernych ratuje sie cudem od zaglady. Film mial fajne efekty specjalne po za tym dno, ale oparty byl wlasnie na mitologi i wierzeniach majow. Bynajmniej Majowie nie przewidzieli wielkiego tsunami, ba oni nawet nie przewidzieli konca swiata. Tak wiec dlaczego o tym mowa....
Superdokladny kalendarz majow konczy swoj czwarty cykl wlasnie 21 grudnia 2012 roku. Nie oznacza to bynajmniej nic! jak mowia astronomowie uklad planet sie nie zmieni jakos specyficznie, a kalendarz majow moze jedynie mowic o jakiejs zmianie. A reszte dopowiadaja ludzie z wielka wyobraznia. Niektore teorie sa bardzo przezabawne, inne bardzo realne ale glownie katastroficzne. Nie wiemy czemu w Europie raczej nikt w to nie wierzy, jednak w tej czesci swiata temat 2012 jest dosc popularny. Tak, my tylko informujemy drogi sluchaczu, tak wiec nie panikujcie, nie budujcie bunkrow, nie kupujcie wiecej jedzenia i nie robcie sloikow....bo jak walnie, to porzadnie:) Dla nas historie o koncu swiata sa bardzo ekscytujace bo to juz bedzie nasz drogi koniec swiata po roku 2000. Burzliwe to nasze krotkie zycie, czyz nie:)
Przy slodkim liczi nikt nie mysli o koncu swiata
Ruiny w Copan


No i teraz mozemy przejsc do miasteczka Copan gdzie znajduja sie jedne z najslynniejszych majowych ruin. Miejsce faktycznie ma cos w sobie. Porosniete dzungla, stare swiatynie umieszcome na piramidach. wszystko jest dosc mistyczne i daje sie odczuc potege cywilizacji Majow. Spolecznosc Copan w latach swietlnosci liczyla ok. 25 tys mieszkancow. Kwitla tu agrokultura, handel i astronomia, a wszystko w boskiej oprawie. Najbardziej znanym dziedzictwem majow sa wlasnie piekne budowle porosiewane po dzunglach Gwatemali, Hondurasu, Belize i Meksuku oraz niesamowicie dokladny kalendarz sloneczny. Wlasnie ta dokladnosc przyczynila sie do tego, iz ludzie zaczeli wierzyc, iz majowie mogli przewidziec badz wyczytac z gwiazd koniec cywilizacji w 2012 roku. Jednakowoz konca swojej cywilizacji nie przewidzieli, ktorej rozpad rozpoczal sie juz przed przybyciem hiszpanskich konkwistadorow, ktorzy jedynie dopelnili dziela.
W przeciwienstwie do innych majowych ruin, Copan wyroznia sie doskonale zachowanymi plaskozezbami i chieroglifami rzezbionymi na budowlach i wapiennych posagach.

Tak tez powoli konczy sie nasza przygoda z Hondurasem, gdyz prawdopodonie udajemy sie do Gwatemali, gdzie dalej bedziemy sie zaglebiac sie w mistyczne zagadki cywilizacji Majow.
Pogromcy Koncow Swiata
Maja wszystko pod kontrola:)

sobota, 10 września 2011

Nicaragua - kraina wulkanem i rumem slynaca.

Kolejne wiesci zza oceanu!!!
Barka, ktora miala nas zabrac na wyspe Ometepe doplynala w terminie i nocnym rejsem po jeziorze Nicaragua dostarczyla nas na dziwna wyspe gdzie glownym widokiem jest wulkan, czy to Concepcion czy Maderas ale wszedzie wulkan. Ometepe jest podobno, nie sprawdzalismy i wierzymy miejscowym legendom, jedyna na swiecie wyspa zlozona iwylocznie z dwoch wulkanow. Po za nimi na wyspie nie ma nic do zwiedzania, chyba ze lubi sie nic nie robic i kapac na miejscowych plazach (tak jak to robia miejscowi, chociaz oni sie rzadko kapia:)
Wielcy tego swiata, niektorzy wciaz zyja wsrod nas:)

Juz od dawna mielismy chrapke zdobyc jakis czynny wulkan, poodychac swieza siarka i zobaczyc bulgocaca lawe. W tym tez zamiarze tu przybylismy, gdyz wulkan Cocepcion jest jak najbardziej czynny i zionie dymem przez 24 godz/7dni. Tak wiec krotka rozgrzewka i spacer po wyspie do podobno najpiekniejszych tutejszych plaz. Gdy dotarlismy na miejsce plaz ni widu ni slychu, a dlaczego? Bo akurat w tym roku jak co jakies 20 lat wody w jeziorze wzbieraja na tyle, ze zalewaja wszystkie plaze. Pomyslelismy ze w sumie to cos fajnego w koncu zdaza sie raz na dwadziescia pare lat:))
To sie nazywa lans piwny, czyli styl tutejszy nic nie robic i pic piwo.

Zasiegnowszy jezyka u miejscowych zdecydowalismy sie jak nigdy wynajac przewodnika, w koncu to nasz pierwszy czynny wulkan. Concepcion jest jednym z wyzzszych wulkanow w Nicaragui (1610 m.n.p.m.) i kurka trza to robic prawie z poziomu morza. Tak wiec nastawilismy sie na ciezki niebezpieczny trekking i chyba zabardzo sie naladowalismy energia bo 10 godzin wspinaczki w gore i dol, az tak nam nie dalo sie we znaki. Niestety pogoda nie dopisala i chmury zakryly wulkan gestym mlekiem. Tak wiec widokow z gory nie mielismy zachwycajacych ale po dotarciu na szczyt ... prawdziwy krater, prawdziwa duszaca siara i wielka odchlan prawdziwego wulkanu. Jako, ze byl naszym pierwszym zrobil na nas ogromne wrazenie ... jedna po tym co zobaczylismy pozniej dzis to juz tylko wspomnienia;)
Widok z wulkanu Concepcion, podczas mordeczej wspinaczki  

Ten motyl zdechl, zostal zdeptany i cos mu odgryzlo odwlok, ale i tak jest ladny;)

Ten gigant zostal ujazmiony

Na Ometepe odpoczelismy jeden dzien... no dobra nie odpoczelismy, gdyz wybralismy sobie alternatywe - pojsc wykapac sie w wodospadzie, ktory znajdowal sie po drogiej czesci wyspy. Tak jak w jedna strone cala trase przejechalismy na stopa tak tez zaplanowalismy powrot. Frywolnie i beztrosko ruszylismy sobie w gory na trzy godziny, kapalismy sie w wodospadzie i ogolnie wszystko milo .. tylko jak sie okazalo pozniej nie ma jak jak z tamtad wrocic. Do naszej wiochy jakies 20 km ni tu samochodu ni autobusu ni tu nawet osla nie urzyczy. Tak wiec z obolalymi i zakwasionymi nogami ruszylismy przed siebie. Po kilku klometrach Bozenka mowi - przydaly by sie dwa motory na stopa, jeden dla mnie drogi dla ciebie- i co i kurka na zyczenie przyjachaly dwa zdezelowane dwokolka. Wlasciciele troche podpici ale akurat jechali do naszego miasteczka - i uwiezcie cieszylismy sie dlugo, ze to przezylismy:) Zdazylismy na wieczorny prom, ktory zabral nas do, jak mowia wszelkie zrodla pisane i mowione, najpieniejszegio kolonialnego miasta Nicaragui - Granady.
Swinia tez moze - isc na spacer.

Woda spadajaca w dol, dajaca orzezwienie i radoche - wodospad.

Dzieci, ladne i szczesliwe.

No i faktycznie brzydka nie byla:) Granada to musowy przystanek dla kazdego podroznika w tych stronach. Tak wiec duzo wszelakiej masci gringo i ciele ( tutaj gringo to turysci z USA a ciele to reszta bialego swiata), ale czy klimat tego miasta moze zatrzymac na dluzej...... nas stanowczo nie zatrzymal. Po milej nocy w miejscowym barze pozwiedzalismy troche te kolonialne cudenka i juz przemilkiwalismy ....to co jedziemy:) i kto wie czy bysmy nie pojechali juz drogiego dnia gdybysmy sie nie zapuscili na biedniejsze dzielnie ( jak pcha wilka do lasu). Z tymi biednymi dzielnicami w Ameryce jest tak, ze sa o wiele niebezpieczniejsze ale tetnia zyciem i zawsze cos sie dzieje, w porownaniu z bezpiecznym i grzecznym centrum gdzie turysci upijaja sie drogim piwem i ida spac do drogiego hotelu (glownie amerykanie i zachodnia europa). Gracias A Dios! Dzieki Bogu jak tu mowia trafilismy na nasza inna wyczekiwana impreze dla ludu pracujacego - corrida. Walki bykow, ujezdzanie bykow i ogolna rozpierducha jaka sie z tym wiaze.
Kolonialna Granada

To zdjecie kosztowalo nas 2 dolary - ladne co:)

Ten Pan usilnie stara sie naprawic....

sandaly Seby. Nawet on tego odradzal:)

Corrida jaka znamy w hiszpanskim wydaniu nie ma nic wspolnego z tym co sie tu wyrabia. Na splecionej z desek i dykt arenie, obleganej przez siedzaca, stojaca badz wiszaca mase ludzka, odbywa sie spektakularnie odjazdowy show. Nie ma tu zasad, regul ani ograniczonej liczby uczetnikow. Gdy byk wypuszczony zostaje na arene z jezdzcem na plecach staje twzrza w twarz z pijanym, rowrzeszczanym tlumem podrostkow i wszelkiej masci dziwolagow, ktorzy za wszelka cene probuja go  rozwscieczyc. Gdy komus stanie sie krzywda wszyscy skanduja i sie ciesza, a ranny zostaje bohaterem, chyba ze akurat umarl albo nie moze sie podniesc. Czasem do rogow byka przywiazywany jest woreczek ze znaczna suma pieniedzy, wtedy krew leje sie gesto, gdyz kazdy za wszelka cene probuje zdobyc triumfalny mieszek. Jak siedzielismy tam ze dwie giodzinki zdazyly sie trzy wypadki, w tym w dwoch przypadkach delikwenci nie byli w stanie oposcic areny o wlasnych silach. I tak podobno co niedziele bo akurat zaczyna sie dwumiesieczna fiesta z bykami w calej Nicaragui. Niestety na droga czesc corridy wolelismy nie zostawac, gdyz tlum robij sie coraz bardziej pijany i nieobliczalny, a jako jedyne cielaki w tym towarzystwie moglismy skonczyc dwojako:), zeby nie bylo to ludzie sportuja sie tu tez w bardziej cywilizowany sposob. Wszechobecny i uwielbiany jest tu - nie football- ale baseball. Jako, ze do ameryki blisko wszytsko co amerykanskie jest tu uwielbiane. Sport iscie dla nich, ni tu nie trzeba sie duzo ruszac, mozna pic piwo, a jak sie trafi w pilke to wszyscy sie ciesza. Tylko czemu do tej bazy tak daleko:)?
Corrida w wydaniu Nicaraguanskim - pelna rozpierducha z bykiem w roli glownej.



Patrz jaki ma brzuszek - no pewnie zawodowiec:)

Granade wspominamy dobrze, dobrze tez ze nie zostalismy tam dluzej gdyz Nicaragua odslonila przed nami swoje prawdziwe oblicze - gorace wulkany, kipiace lawa i dychajace obrzydliwie smierdzaca siara.
Miasto Leon jako drogi przymusowy przystanek dla wszystkich podroznikow, zaoferowalo nam wiecej atrakcji, a nawet wiecej niz bysmy przypuszczali. Samo miasto owszem ladane i znowu kolonialne ale nie to tu sie liczy. Liczy sie adrenalina:)) Mozna tu zjechac z czynnego wulkanu Cerro Negro ( czarna gora) na desce, zwie sie to Volcano Boarding i jest to jedyne miejsce na swiecie, gdzie mozna dokonac takowej rzeczy. W raz z grupa innych rzadnych wrazen turystow ruszylismy ciezarowka w strone najaktywniejszego wulkanu w Nicaragui. Samo wejscie na Cerro Negro jest wspanialym przezyciem. Rozlegly krater tej czarnej jak smoola gory wypuszcza tumany toksycznych dymow, a ziemia dookola jest po poprostu goraca. Juz podekscytowani ruszylismy w miejsce zjazdu. Firma dala nam dziurawe kombinezony, gogle, drewniane deski ze sklejki i instruktarz jak sie nie zabic i jak jechac najszybciej. Dla tego, ktory pobije rekord predkosci, ktory wynosi obecnie 87 km/h czeka w hostelu piec mojito i dozywotnia slawa:) Predkosc jest nieograniczona ale jak sie przekonalismy na wlasnej skorze nie jest latwo wygrac te 5 mojito. Sklejkowa desunia nie jest latwa w sterowaniu, a czarny wulkaniczny zuzel nie jest tak przyjemny w dotyku jak puchowy sniezek. Fakt jeszcze jeden - zjezdza sie dupie jakies 600 metrow stromo w dol zbocza wulkanu. Bozenka osiagnela predkosc 35 km/h, ja Seba 52, przyplaciwszy to zdarta skora z duzego obszaru plecnego. Oboje jestesmy dumni i uwazamy, ze godnie reprezontawalismy Polske na arenie miedzynarodowej. ( Polak to rzadosc w tych stronach). Obolali i usatysfakcjonowani przeogromnie postanowilismy uczcic impreze 7 letnim rumem rodem z Nicaragui - Ron de Flores. Zacny trunek, az szkoda mieszac z Coca - Cola:)
Monster Track a w tle Cerro Negro

Wali siara to znaczy, ze jestesmy blisko wnetrza krateru

Zawodowy Polish Team ujazmiaczy wulkanow.

Wszyscy chca pobic rekord i zgranac 5 mojito - w skrocie alkoholicy:)

I to jest to  - glupie i nierozsadne i chyba dlatego z tego taka frajda.

Zawodowy instruktor - ujazmiac 10 DAN master.

7 letni rumik made in Nicaragua

Z Cerro Negro rozpocieral sie widok na inne wulkany Nicaragui, ktora posiada ich z ok 18 czynnych i jeszcze wiecej nieczynnych, ale jeden przykol nasza uwage szczegolnie. dlaczego ten ? bo zional najbardziej i wydzielal z siebie najwieksze ilosci gestej pary. Zasiegnawszy jezyka udalismy sie na dwudniowy trekking na wulkan Telica, ktory wybuchl ostatni raz jakies 3 miesiace temu. Grozny dran, ale na szczecie nie zabronionio sie na niego wspinac. Jako, ze juz doswiadczenie z wulkanami mamy postanowilismy nie brac przewodnika. Nasz glod poznania goracego potfora pchal nas na przod ku nieznanemu. Trasa na wulkan nie jest oznakowana, a turystow tu tez nie zawiele. ten kto idzie, idzie z przewodnikiem, a tutejsi farmerzy koncza prace przed poludniem. Tak wiec na gorze nie ma zbytnio sie kogo zapytac o droge. Trasa miala byc prosta, tak przeczytalismy w internecie, jednak sprawy sie pokomplikowaly. Zgubieni gdzies w gorach widzielismy wulkan caly czas, ale jak na niego wejsc gdy dookola same geste zarosla i lasy. Dodatkowo przyszla burza, tak wiec zalamni siedlismy na pniu i czekalismy na zmrok, ktory byl co raz blizej. Az tu nagle jak w bajce, zza deszczowej zaslony ukazuje sie farmer ze swoja szkapa. Zdziwiony, ze nas tu spotkal mowi - idzcie do wielkiego drzewa mango, zjedzcie cos i tam sie rozbijcie z namiotem, a jutro pojdziecie na gore. My od razu podchwycilismy¨*mango* *gora* jest dobrze. najedlismy sie do syta pysznych swiezutkich mango i poczekalismu, az deszcz zelzeje. Po tem parci niewidzilna sila tuz przed zmrokirm wdrapalismy sie w okolice krateru. Naszym oczom ukazala sie bestia, zionaca i plujaca gestymi fumarolami. zapach siarki i dreszcz emocji wyleczyl nasze obolale nogi i dodal nam sil. Rozbilismy namiot na przyjemnej polance tuz u stop krateru i noca wspielismy sie na jego krawedz by zobaczyc goraca lawe bulgucaca we wnetzru przeogromnej dziury. Zmeczeni poszliosmy spac, a rano kontynuowalismy eksploracje krateru. pogoda dopisla i wszystko bylo widac w 100 procentach. Siedziec jednak za dlugo w tej marsjanskiej sceneri nie mozna, gdyz o zatrucie gestym trujacym dymem nie trudno. Bylismy przezachwyceni i juz chyba w miare zaspokoilismy nasze wulkaniczne glody. Moglismy wracac na dol z podniesionymi glowami, ze zrobilismy to sami - odnalezlismy sciezke na gore. Na deser i w sumie w nagrode po jeszcze jednym, no dobra po kilka mango i ruszylismy w poolnocna czesc Nicaragui.
Pierwsze wejzenie - powalajace.

Drogie spojzenie - oszalamiajace:)

Na krawedzi piekiel.

A ciekawosc to co - to to co widac.

Dumni!!!!

W drodze zwulkanu spotkalismy miejscowego kowbojo - farmera zwanego tutaj ranczero. Jorge, poczciwy chlop ze wsi, byl bardzo zdziwiony naszymi opowiesciami o Polsce... I co nie jecie fasolki i ryzu (skladowa kazdego obiadu) tez nie. A patakony chyba macie (odmiana nieslodka bananow do smazenia i gotowania)? Nie? Ja cie krece to co wyjecie? ...... Ziemniaki Panie, polskie pyszne kartofle:) 
Magiczne drzewo Mango.