sobota, 10 września 2011

Nicaragua - kraina wulkanem i rumem slynaca.

Kolejne wiesci zza oceanu!!!
Barka, ktora miala nas zabrac na wyspe Ometepe doplynala w terminie i nocnym rejsem po jeziorze Nicaragua dostarczyla nas na dziwna wyspe gdzie glownym widokiem jest wulkan, czy to Concepcion czy Maderas ale wszedzie wulkan. Ometepe jest podobno, nie sprawdzalismy i wierzymy miejscowym legendom, jedyna na swiecie wyspa zlozona iwylocznie z dwoch wulkanow. Po za nimi na wyspie nie ma nic do zwiedzania, chyba ze lubi sie nic nie robic i kapac na miejscowych plazach (tak jak to robia miejscowi, chociaz oni sie rzadko kapia:)
Wielcy tego swiata, niektorzy wciaz zyja wsrod nas:)

Juz od dawna mielismy chrapke zdobyc jakis czynny wulkan, poodychac swieza siarka i zobaczyc bulgocaca lawe. W tym tez zamiarze tu przybylismy, gdyz wulkan Cocepcion jest jak najbardziej czynny i zionie dymem przez 24 godz/7dni. Tak wiec krotka rozgrzewka i spacer po wyspie do podobno najpiekniejszych tutejszych plaz. Gdy dotarlismy na miejsce plaz ni widu ni slychu, a dlaczego? Bo akurat w tym roku jak co jakies 20 lat wody w jeziorze wzbieraja na tyle, ze zalewaja wszystkie plaze. Pomyslelismy ze w sumie to cos fajnego w koncu zdaza sie raz na dwadziescia pare lat:))
To sie nazywa lans piwny, czyli styl tutejszy nic nie robic i pic piwo.

Zasiegnowszy jezyka u miejscowych zdecydowalismy sie jak nigdy wynajac przewodnika, w koncu to nasz pierwszy czynny wulkan. Concepcion jest jednym z wyzzszych wulkanow w Nicaragui (1610 m.n.p.m.) i kurka trza to robic prawie z poziomu morza. Tak wiec nastawilismy sie na ciezki niebezpieczny trekking i chyba zabardzo sie naladowalismy energia bo 10 godzin wspinaczki w gore i dol, az tak nam nie dalo sie we znaki. Niestety pogoda nie dopisala i chmury zakryly wulkan gestym mlekiem. Tak wiec widokow z gory nie mielismy zachwycajacych ale po dotarciu na szczyt ... prawdziwy krater, prawdziwa duszaca siara i wielka odchlan prawdziwego wulkanu. Jako, ze byl naszym pierwszym zrobil na nas ogromne wrazenie ... jedna po tym co zobaczylismy pozniej dzis to juz tylko wspomnienia;)
Widok z wulkanu Concepcion, podczas mordeczej wspinaczki  

Ten motyl zdechl, zostal zdeptany i cos mu odgryzlo odwlok, ale i tak jest ladny;)

Ten gigant zostal ujazmiony

Na Ometepe odpoczelismy jeden dzien... no dobra nie odpoczelismy, gdyz wybralismy sobie alternatywe - pojsc wykapac sie w wodospadzie, ktory znajdowal sie po drogiej czesci wyspy. Tak jak w jedna strone cala trase przejechalismy na stopa tak tez zaplanowalismy powrot. Frywolnie i beztrosko ruszylismy sobie w gory na trzy godziny, kapalismy sie w wodospadzie i ogolnie wszystko milo .. tylko jak sie okazalo pozniej nie ma jak jak z tamtad wrocic. Do naszej wiochy jakies 20 km ni tu samochodu ni autobusu ni tu nawet osla nie urzyczy. Tak wiec z obolalymi i zakwasionymi nogami ruszylismy przed siebie. Po kilku klometrach Bozenka mowi - przydaly by sie dwa motory na stopa, jeden dla mnie drogi dla ciebie- i co i kurka na zyczenie przyjachaly dwa zdezelowane dwokolka. Wlasciciele troche podpici ale akurat jechali do naszego miasteczka - i uwiezcie cieszylismy sie dlugo, ze to przezylismy:) Zdazylismy na wieczorny prom, ktory zabral nas do, jak mowia wszelkie zrodla pisane i mowione, najpieniejszegio kolonialnego miasta Nicaragui - Granady.
Swinia tez moze - isc na spacer.

Woda spadajaca w dol, dajaca orzezwienie i radoche - wodospad.

Dzieci, ladne i szczesliwe.

No i faktycznie brzydka nie byla:) Granada to musowy przystanek dla kazdego podroznika w tych stronach. Tak wiec duzo wszelakiej masci gringo i ciele ( tutaj gringo to turysci z USA a ciele to reszta bialego swiata), ale czy klimat tego miasta moze zatrzymac na dluzej...... nas stanowczo nie zatrzymal. Po milej nocy w miejscowym barze pozwiedzalismy troche te kolonialne cudenka i juz przemilkiwalismy ....to co jedziemy:) i kto wie czy bysmy nie pojechali juz drogiego dnia gdybysmy sie nie zapuscili na biedniejsze dzielnie ( jak pcha wilka do lasu). Z tymi biednymi dzielnicami w Ameryce jest tak, ze sa o wiele niebezpieczniejsze ale tetnia zyciem i zawsze cos sie dzieje, w porownaniu z bezpiecznym i grzecznym centrum gdzie turysci upijaja sie drogim piwem i ida spac do drogiego hotelu (glownie amerykanie i zachodnia europa). Gracias A Dios! Dzieki Bogu jak tu mowia trafilismy na nasza inna wyczekiwana impreze dla ludu pracujacego - corrida. Walki bykow, ujezdzanie bykow i ogolna rozpierducha jaka sie z tym wiaze.
Kolonialna Granada

To zdjecie kosztowalo nas 2 dolary - ladne co:)

Ten Pan usilnie stara sie naprawic....

sandaly Seby. Nawet on tego odradzal:)

Corrida jaka znamy w hiszpanskim wydaniu nie ma nic wspolnego z tym co sie tu wyrabia. Na splecionej z desek i dykt arenie, obleganej przez siedzaca, stojaca badz wiszaca mase ludzka, odbywa sie spektakularnie odjazdowy show. Nie ma tu zasad, regul ani ograniczonej liczby uczetnikow. Gdy byk wypuszczony zostaje na arene z jezdzcem na plecach staje twzrza w twarz z pijanym, rowrzeszczanym tlumem podrostkow i wszelkiej masci dziwolagow, ktorzy za wszelka cene probuja go  rozwscieczyc. Gdy komus stanie sie krzywda wszyscy skanduja i sie ciesza, a ranny zostaje bohaterem, chyba ze akurat umarl albo nie moze sie podniesc. Czasem do rogow byka przywiazywany jest woreczek ze znaczna suma pieniedzy, wtedy krew leje sie gesto, gdyz kazdy za wszelka cene probuje zdobyc triumfalny mieszek. Jak siedzielismy tam ze dwie giodzinki zdazyly sie trzy wypadki, w tym w dwoch przypadkach delikwenci nie byli w stanie oposcic areny o wlasnych silach. I tak podobno co niedziele bo akurat zaczyna sie dwumiesieczna fiesta z bykami w calej Nicaragui. Niestety na droga czesc corridy wolelismy nie zostawac, gdyz tlum robij sie coraz bardziej pijany i nieobliczalny, a jako jedyne cielaki w tym towarzystwie moglismy skonczyc dwojako:), zeby nie bylo to ludzie sportuja sie tu tez w bardziej cywilizowany sposob. Wszechobecny i uwielbiany jest tu - nie football- ale baseball. Jako, ze do ameryki blisko wszytsko co amerykanskie jest tu uwielbiane. Sport iscie dla nich, ni tu nie trzeba sie duzo ruszac, mozna pic piwo, a jak sie trafi w pilke to wszyscy sie ciesza. Tylko czemu do tej bazy tak daleko:)?
Corrida w wydaniu Nicaraguanskim - pelna rozpierducha z bykiem w roli glownej.



Patrz jaki ma brzuszek - no pewnie zawodowiec:)

Granade wspominamy dobrze, dobrze tez ze nie zostalismy tam dluzej gdyz Nicaragua odslonila przed nami swoje prawdziwe oblicze - gorace wulkany, kipiace lawa i dychajace obrzydliwie smierdzaca siara.
Miasto Leon jako drogi przymusowy przystanek dla wszystkich podroznikow, zaoferowalo nam wiecej atrakcji, a nawet wiecej niz bysmy przypuszczali. Samo miasto owszem ladane i znowu kolonialne ale nie to tu sie liczy. Liczy sie adrenalina:)) Mozna tu zjechac z czynnego wulkanu Cerro Negro ( czarna gora) na desce, zwie sie to Volcano Boarding i jest to jedyne miejsce na swiecie, gdzie mozna dokonac takowej rzeczy. W raz z grupa innych rzadnych wrazen turystow ruszylismy ciezarowka w strone najaktywniejszego wulkanu w Nicaragui. Samo wejscie na Cerro Negro jest wspanialym przezyciem. Rozlegly krater tej czarnej jak smoola gory wypuszcza tumany toksycznych dymow, a ziemia dookola jest po poprostu goraca. Juz podekscytowani ruszylismy w miejsce zjazdu. Firma dala nam dziurawe kombinezony, gogle, drewniane deski ze sklejki i instruktarz jak sie nie zabic i jak jechac najszybciej. Dla tego, ktory pobije rekord predkosci, ktory wynosi obecnie 87 km/h czeka w hostelu piec mojito i dozywotnia slawa:) Predkosc jest nieograniczona ale jak sie przekonalismy na wlasnej skorze nie jest latwo wygrac te 5 mojito. Sklejkowa desunia nie jest latwa w sterowaniu, a czarny wulkaniczny zuzel nie jest tak przyjemny w dotyku jak puchowy sniezek. Fakt jeszcze jeden - zjezdza sie dupie jakies 600 metrow stromo w dol zbocza wulkanu. Bozenka osiagnela predkosc 35 km/h, ja Seba 52, przyplaciwszy to zdarta skora z duzego obszaru plecnego. Oboje jestesmy dumni i uwazamy, ze godnie reprezontawalismy Polske na arenie miedzynarodowej. ( Polak to rzadosc w tych stronach). Obolali i usatysfakcjonowani przeogromnie postanowilismy uczcic impreze 7 letnim rumem rodem z Nicaragui - Ron de Flores. Zacny trunek, az szkoda mieszac z Coca - Cola:)
Monster Track a w tle Cerro Negro

Wali siara to znaczy, ze jestesmy blisko wnetrza krateru

Zawodowy Polish Team ujazmiaczy wulkanow.

Wszyscy chca pobic rekord i zgranac 5 mojito - w skrocie alkoholicy:)

I to jest to  - glupie i nierozsadne i chyba dlatego z tego taka frajda.

Zawodowy instruktor - ujazmiac 10 DAN master.

7 letni rumik made in Nicaragua

Z Cerro Negro rozpocieral sie widok na inne wulkany Nicaragui, ktora posiada ich z ok 18 czynnych i jeszcze wiecej nieczynnych, ale jeden przykol nasza uwage szczegolnie. dlaczego ten ? bo zional najbardziej i wydzielal z siebie najwieksze ilosci gestej pary. Zasiegnawszy jezyka udalismy sie na dwudniowy trekking na wulkan Telica, ktory wybuchl ostatni raz jakies 3 miesiace temu. Grozny dran, ale na szczecie nie zabronionio sie na niego wspinac. Jako, ze juz doswiadczenie z wulkanami mamy postanowilismy nie brac przewodnika. Nasz glod poznania goracego potfora pchal nas na przod ku nieznanemu. Trasa na wulkan nie jest oznakowana, a turystow tu tez nie zawiele. ten kto idzie, idzie z przewodnikiem, a tutejsi farmerzy koncza prace przed poludniem. Tak wiec na gorze nie ma zbytnio sie kogo zapytac o droge. Trasa miala byc prosta, tak przeczytalismy w internecie, jednak sprawy sie pokomplikowaly. Zgubieni gdzies w gorach widzielismy wulkan caly czas, ale jak na niego wejsc gdy dookola same geste zarosla i lasy. Dodatkowo przyszla burza, tak wiec zalamni siedlismy na pniu i czekalismy na zmrok, ktory byl co raz blizej. Az tu nagle jak w bajce, zza deszczowej zaslony ukazuje sie farmer ze swoja szkapa. Zdziwiony, ze nas tu spotkal mowi - idzcie do wielkiego drzewa mango, zjedzcie cos i tam sie rozbijcie z namiotem, a jutro pojdziecie na gore. My od razu podchwycilismy¨*mango* *gora* jest dobrze. najedlismy sie do syta pysznych swiezutkich mango i poczekalismu, az deszcz zelzeje. Po tem parci niewidzilna sila tuz przed zmrokirm wdrapalismy sie w okolice krateru. Naszym oczom ukazala sie bestia, zionaca i plujaca gestymi fumarolami. zapach siarki i dreszcz emocji wyleczyl nasze obolale nogi i dodal nam sil. Rozbilismy namiot na przyjemnej polance tuz u stop krateru i noca wspielismy sie na jego krawedz by zobaczyc goraca lawe bulgucaca we wnetzru przeogromnej dziury. Zmeczeni poszliosmy spac, a rano kontynuowalismy eksploracje krateru. pogoda dopisla i wszystko bylo widac w 100 procentach. Siedziec jednak za dlugo w tej marsjanskiej sceneri nie mozna, gdyz o zatrucie gestym trujacym dymem nie trudno. Bylismy przezachwyceni i juz chyba w miare zaspokoilismy nasze wulkaniczne glody. Moglismy wracac na dol z podniesionymi glowami, ze zrobilismy to sami - odnalezlismy sciezke na gore. Na deser i w sumie w nagrode po jeszcze jednym, no dobra po kilka mango i ruszylismy w poolnocna czesc Nicaragui.
Pierwsze wejzenie - powalajace.

Drogie spojzenie - oszalamiajace:)

Na krawedzi piekiel.

A ciekawosc to co - to to co widac.

Dumni!!!!

W drodze zwulkanu spotkalismy miejscowego kowbojo - farmera zwanego tutaj ranczero. Jorge, poczciwy chlop ze wsi, byl bardzo zdziwiony naszymi opowiesciami o Polsce... I co nie jecie fasolki i ryzu (skladowa kazdego obiadu) tez nie. A patakony chyba macie (odmiana nieslodka bananow do smazenia i gotowania)? Nie? Ja cie krece to co wyjecie? ...... Ziemniaki Panie, polskie pyszne kartofle:) 
Magiczne drzewo Mango.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz