środa, 27 lipca 2011

Kolumbia ciag dalszy - kawa, zabawa i trudna przeprawa....

Bogota sie rechabilituje
Pierwsze negatywne wrazenie o stolecznej Bogocie mija po dwoch dniach. Gdy przestaje padac deszcz i nad miastem rozpociera sie nagle sloneczna poswiata, wszystko wydaje sie zupelnie inne. Moze ludzie nie tancza na ulicach ale z pewnoscia wydaja sie byc bardziej przyjazni i usmiechnieci. Wielkie molochy, te stare i nowe, juz nie przytlaczaja tak bardzo.
W zasadzie nie opowiedzielismy Wam wszystkiego o pierwszych dniach w tym miescie i co wplynelo w glownej mierze na nasz negatywny odbior Bogoty. Otoz historia jest niczym z gangsterskiego taniego filmu klasy D. Przyjezdzamy z dworca na stare miasto zwane Candelaria. Poniewaz ceny hoteli sa dosc znaczne, zaczelismy krazyc i szukac czegos rozsadnego. Godzina ok. 19.00 wiec nie tak pozno. Gdy juz mielismy dzwonic do drzwi jednego z hosteli, nagle z tylu zaatakowalo nas czterech bogotanskich nozownikow. Sprawa nie wygladala ciekawie gdyz dwoch skoczylo do Bozenki a dwoch do mnie. Jednak Polak potrafi. Bozenka w heroicznej walce o aparat nie oddala sprzetu pomimo przewazajacej przewagi wroga. W sumie z pomoca wlasciciela hostelu, ktory wyskoczyl w komicznej postawie z parasolka w reku, odgonilismy oprychow i wyszlismy bez szwanku z bitwy. Cos w stylu Cud nad Wisla - czesc droga. Szcescia mielismy duzo, albo i jeszcze wiecej. Dobra zaprawa na Ameryke Centralna, tylko tam podobno juz trudniej bo atakaja z bronia palna;)
Tym razem kolorowa Bogota

Plaza Bolivar

Po tym zdazeniu mielismy pietra, ale minelo z czasem. Teraz Bogota wydaje sie nam bardziej przyjazna, poznalismy ja zarowno od strony kulturowej, jak i imprezowej :)
Ciekawostka z Bogoty. Jest takie miejsce zwie sie Muzeum Policji. Najwazniejsza szycha policyjna w w Kolumbii zakladajac to muzeum wypowiedzial slynnna policyjna doktryne, jak ze adekwatna do bujnego zycia kolumbijskiego stroza prawa:
¨Jesli chcesz byc szczesliwy przez jeden dzien, upij sie;
Jesli chcesz byc szczesliwy przez rok, ozen sie;
Jesli chcesz byc szczesliwy przez cale zycie, zostan policjantem.¨
Oczywiscie w rozumieniu wladzy kolumbijskiej - tz. lapowki, wplywy, narkotyki, panienki itp. ;))
Po zatym w muzeum znajduja sie takie eksponaty jak srebna bron Ernesto Eskobara ( glowny miafiozo do lat 90), Harley z pozalacanami czesciami (pierwszy w kraju nalezacy do kuzyna Eskobara), a po zatym cala propaganda anty FARC i gloryfikujaca policje kolumbijska.

Kolumbijska kawa - 8 cud natury

Przyznajemy od razu, ze kawy nie lubilismy i lubic nie bedziemy, ale ze jestesmy w swiatowej stolicy kawy pic musimy. Trunek ten jest wszechobecny i kazdy spozywa tutaj mala czarna, zwana tinto. Kawa kolumbijska podawana w Kolumbii posiada unikalny smak i charakter, ktory lamie najtwardszych antykawoszy. W kadym regionie mala czarna posiada inny smak i aromat. Tak wiec jadac przez caly kraj mozna doszukiwac sie tego najlepszego, unikatowego smaku, ktory pasuje akurat nam.
Tak wiec ze stolecznej Bogoty udalismy sie do trojkata kawowego - Zona de Cafetra. Obszar plozony miedzy miastami Armenia- Manizales- Pfereira slynie z produkcji wysoogatunkowej kawy kolumbijskiej. Droga do Armeni to 8 godzin w malym busiku przez piekne, krajobrazowo gory. Sama Armenia do zaoferowania ma niwiele, jednak pobliska miescina Salento to juz inna bajka. Salento to miasteczko z klimatem. Kolorowe wiekowe domki, usmiechnieci ludzie i wszechobecna tradycyjna muzyka, a wszystko polozone wsrod gor i plantacji kawy.
Dwa dni chilloutu, walesania sie po miasteczku i okolicznych plantacjach kawy oraz przesiadywanie w kafejce, ktorej unikatowy klimat przenosil nas w czasie. Lokalni mieszkancy w kapeluszach i ponczach spedzaja tu wolny czas popijajac kawe parzana w 106 letnim expresie. Wszystko bylo milo dopoki nie spotkalismy pewnej Ukrainki, ktora podsunela nam glupi pomysl trekkingu w pobliskie gory:)
Tak sie zaczyna nowa przygoda.
106 lat a kawe wciaz parzy znakomicie

W skrocie - krzak kawy

A tak wyglada kawa przed paleniem


Kolumbijski kowboj

Salento


Trudna przeprawa
Koniec kawy i chilloutu. w zyciu by nam sie nie chcialo isc tam gdzie poszlismy gdybysmy wiedzieli co nas czeka. Pomyslem naszym bylo pojsc w slynna Doline Cocora gdzie rosna 70m palmy w gorskiej sceneri. Jednak plan przerodzil sie w trzydniowy najtrudniejszy w naszym zyciu treking. Pierwszego dnia dojechalismy przestarymi jeepami Willys, ktorych wiek datowany jest na lata 50. Autka wolne ale jakie piekne i wciaz na siebie zarabiaja. Dolina Cocora to nieziemskie miejsce. Treking po tych okolicach przynosi wspomnienia o zaginionych wyspach z fantastycznych ksiazek. Jednak wszystko co dobre szybko sie konczy. Im wyzej, tym  trasa robila sie co raz bardziej hardcorowa. 14 km pod stroma gore na wysokosc 3800 m n. p. m.. Wszystko w blocie po kostki, ktore przyklejalo sie do butow i sprawialo, ze ich waga przekraczala ciezar stalowych butow hutniczych.
Kraina z ksiazek przygodowych i tych o piratach:) Valle de Cocora
Gdzie ta bajka.....

Zaraz zaraz, trzeba jeszcze wspomniec jeden fakt. Wszyscy we wiosce odradzali nam wyjscie samemu w gory, gdyz sa niebezpieczne z dwoch powodow. Po pierwsze czesto schodzi gesta mgla, ktora w polaczeniu z licznymi bagnistymi sciezkami czasami sprawia, ze odnalezienie drogi jest niemozliwe (w szczegolnosci bez mapy). Po drogie wystepuja tu mokradla, ktore potrafia wciagnac nieostroznego delikwenta, przerabiajac go na zyzny torf. Tak tez prawdopodobnie sie stalo  z jednym Kolumbijczykiem, ktorego szuka kilka ekip juz od ponad miesiaca.
Po tych wszystkich historiach mielismy troche pietra, jednakze los chcial nas ocalic i zeslal nam psa przewodnika. Negrita (czrnulka), tak ja ochrzcilismy pojawila sie z nikad i prowadzila nas przez trzy dni, stajac sie czescia naszej ekipy, czyli pretendentem do wspolnego garnka :)
Gdy nas prowadzila przez mgliste wzgorza wyobrazalismy sobie,  ze to ten zaginiony chlopak, ktorego dusza prowadzi tych, ktorzy sa nieswiadomi niebezpieczenstwa, by juz nikt nie zaginal w dolinie zagubionych (valle de los perdidos), gdzie mgla gestnieje najbardziej.
Tak wiec po 10 godzinach morderczej i brudnej wspinaczki dotarlismy na gore!! :) Tam czekalo na nas pseudoschronisko i ciepla zupa. Po mrozacej nocy ruszylismy na spacer ogladac wysokoandyjska przyrode. Bez blota, wielkich gorek i z piekna pogoda podziwialismy niskazitelny krajobraz uslany frajlahonami. Rosliny te sa pochodzenia morskiego i przyrastaja 1 cm na rok... Skad ten pies ma tyle sil na 4000 m????  :)
Po gorach kraza oddzialy wojska kolumbijskiego, szukajac grup paramilitarnych wciaz grasujacych po odludnych czesciach kraju. Chlopaki byli uzbrojeni po zeby w bron kazdego kalibru. Od bazuki, po granatniki i ciezka bron maszynowa. Jednak szczere usmiechy i kury na ramionach zdradzaly, ze dobre z nich czlowieki :p Byli tez wysoce pomocni w ocenianiu odleglosci po gorskich nieokielznanych sciezkach (nie klamali, ze jeszcze braknie duuuuuuuuzo na szczyt).
Frajlehones - czyli kupa lat i piekne widoki

Eeeeeeee, a wy co tu tak chodzicie????

My i nasz pies przewodnik

Po zejsciu z gor odpoczelismy 1 dzien w Salento, polemizujac z wlascicielem naszego hostelu, el Jardin o izraelskich teoriach spiskowych :)
Ruszylismy dalej na polnoc w strone San Gil i najslynniejszego raftingu w kaju, na rzece Suarez.
San Gil po nocnej przeprawie przywitalo nas pysznym sniadankiem na markecie centralnym (koktajle ze swiezych owocow rzadza w Ameryce Pd).
Jeszcze przezd tak wyczekiwanym raftingiem udalismy sie na populodniowa wycieczka do polozonego niedaleko miasteczka Barichiata. Moze nie jest na liscie Unesco, ale faktycznie warto tu zajzec chociaz na chwilke. Kolonialne pobielane domki, waskie uliczki, stare koscioly i senna wioskowa atmosfera to to czego mozna sie spodziewac. W zasadzie ludzie nigdzie tu nie podazaja, nikt sie nie spieszy a browar w reku to ich ulubiona rozrywka.
Barichiata

Cuda, cudenka na kolumbijskich ulicach

Splyw!!! Mozna miec lekkiego pietra slyszac opowiesci o rwacej rzece Suarez. Po godzinnym treningu na ktorym omawiono glownie jak sie nie zabic podczas dwu godzinnego raftingu, napiecie wzroslo. Jednak za raz po wsiasciu na ponton zaczela sie frajda. Niebezpiecznie nie bylo ale ekscytujaco na pewno. Sponiewieralo nami kilka razy w skali 4 i 5, ale co to jest, gdy ma sie ze soba ekipe specjalistow najlepsza w kraju. Chlopaki, ktorzy nas asekurowali podeszli do sprawy profesjonalnie z duza doza humoru. Ponadto mozna sie nimi pochwalic , ze jada jako reprezantacja Kolumbii na MS w Raftingu na Kostaryce.
Pelni vigoru i w dobrych chumorach, bez zadnych bulow i takich jedziemy dalej melanzowac po Kolumbii:))
Ale czad..Woooooow na rzezce Suarez.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz