czwartek, 9 czerwca 2011

Wzdluz Oceanu - Peru i Ekwador

Wreszcie ciepla woda w Oceanie Spokojnym:))))
Z dzungli przez gory az do zlotych plaz pacyfiku, przeprawa dluga nielatwa ale wreszcie mamy ciepelko, plaze i ogromne fale. Wpierwej jednak, przed wszystkim, odwiedzilismy miasto Chiclayo, lezace w pustynnej czesci wybrzeza. W zasadzie miasto jak miasto nic w nim specjalnego, lecz 20 km od niego znajduje sie jedno z najwspanialszych i najciekawszych muzeow jakie do tej pory odwiedzilismy. We wiosce Lambayeque znajduja sie skarby odkryte zaledwie 20 lat temu w grobowcu Lorda Sipana. W przeciwienstwie do wiekszosci muzeow skarby w tym powyzszym sa doprawdy ze zlota i srebra. Do tego dobrze zachowane stroje, ceramika i mumie kultury Moche (I - VI w. n. e.). Zwiedzanie umilaja prezentacje multimedialne i taka jakby szopka :) i wszystko ze smakiem i gustem. A tyle zlota i srebra na raz jeszcze nie widzielismy. Najciekawszy jest fakt, iz wszystkie te wspanialosci lezaly w miejcu dostepnym dla kazdego, gdzie dzieciaki chodzily na wino i palily ogniska, a pod ich stopami zaledwie kilka metrow lezala fortuna, zarowno materilana jak  i kulturowa.
Ale plaze wzywaja wiec ruszylismy z checia plywania i lizniecia po trochu rozslawionego w Peru surfingu. W hipisowsko imprezowej miejscowosci Mancora postanowilismy postawic swoje pierwsze kroki na desce i ujazmic pacyficzne fale. Deske wzielismy jedna na probe i juz po pol godzinie wiedzielismy ze to sport nie dla nas. Seba sie poobcieral i poobijal a Bozenke bolaly rece od wioslowania:)) Sport to mily ale do ogladania:)) Zostaly nam wiec plaze i kapiele.... ale znalezlismy inna opcje dla nas. Wypozyczylismy sobie motor typu cross i dwa dni smigalismy po okolicznych plazach i bezdrozach. Nie obylo sie bez upadkow ale nic powaznego, a wrazenia z jazdy po bezludnych plazach i kanionach ----bezcenne po trzykroc:) Dzieki temu, ze mielismy wlasny srodek transportu moglismy podziwiac malo dostepne miejsca i w jednym z takich natknelismy sie na cale stada przeogromnych zolwi morskich i rownie duzych pelikanow. Spotkalismy rybakow wracajacych z polowu z gigantycznymi tunczykami ( nawet i 10 kg), pozniej jednego zkosztowalismy.


tradycyjne lodzie rybackie - Chiqlayo


zolwie morskie giganty


ile puszek tunczyka z jednego tunczyka???

Ale czad:)))))
Pomimo, ze czas nam sielsko plynal nad morzem trza nam bylo jechac dalej w strone Ekwadoru. Poniewaz stesknilismy sie za autostopem i przygoda stanelismy ponownie na drodze z wzniesionymi kciukami.....

"Portwel wypchany dolaramiiiii, a Ty..." - witamy w Ekwadorze

Wjechalismy do Ekwadoru na stopa i tak postanowilismy jechac dalej. Na oko bylo widac, ze ruch na drogach wiekszy i jakos powinno nam sie udac. Jadac na pace pikapow dookola nas rozciagaly sie tylko plantacje bananow. Mozna powiedziec bananowa kraina. Po kilku samochodach zlapalismy komandosa z sil specjalnych Ekwadoru, ktory prowadzil juz od 20 godzin i jeszcze cztery z nami - hardcore!! I nie planowo znowu znalezlismy sie na wybrzezu tylko ze w innym kraju. Troche sie tu drozej zrobilo, bo jak w Boliwii czy Peru wszystko bylo za 1 sol czy peso to w Ekwadorze wszystko jest za 1 dolara ( od 2000 r. z powodu hiperinflacji Ekwador przyjal za walute narodowa dolara amerykanskiego). Dalej ciagnelismy na stopa wybrzezem w strone kultury afykanskiej znajdujacej sie w polnocnej czesci kraju.


stopem po Ekwadorze


Bozenka jako komandos sil specjalnych:)))
 Po drodze natrafilismy na cos ekstrafantastycznego i to znowu przez przypadek. Wlasnie do wybrzezy Ekwadoru zawitaly walenie i jest sezon na ich podladanie. Zanegocjowalismy cene wycieczki i ruszylismy jeszcze tego samego dnia na podgladanie najwiekszych stworzen na Ziemii. Po poltorej godziny poszukiwan polowa ludzi na lodce zasnela i stracila nadzieje na jakiekolwiek podgladanie a tymczsem podgladac bylo co. Wieloryby pojawily sie znienacka i musielismy je troche poscigac. Dlugie poszukiwania zrekompesowaly  nieziemskie popisy tych wielkich stworzen. Od kolowrotkow, przez salta i wymachy ogonomi, wszystko co najlepsze i to z tak bliska. Show zostal zaklucony jedynie lekka choroba morska polowy ludzi, gdyz fale tego dnia byly rownie wielkie jak te walenie:))



Wielorybi show
  I oto jestesmy my i sami czarni - to znaczy, ze juz chyba dojechalismy. Zabawne jest tylko to, ze niby czarni a gadaja po hiszpansku. Duze miasto portowe Esmeralda zamieszkana w wiekszosci przez czarnoskorych afroekwadorczykow. Wszedzie rozbrzmiewa goraca salsa kolumbijska a kobitki trzesa swoimi zacnymi wielkimi ksztaltami. Klimat juz inny jak by nie poludniowo amerykanski tylko afrykanski. Ludzie wieksi razem z nimi wieksze autobusy i rozmiary buta.
Z Esmeraldy brniemy dalej w glab czarnego wybrzeza by zobaczyc najwyzsze na swiecie lasy mangrowe, o ktorych wogole nie slyszelismy ze istnieja, a dowiedzilismy sie czystym przypadkiem. Tutaj nie zabardzo by nam wychodzila jazda na stopa, po pierwsze podobni niebezpiecznie, po drogie malo co jezdzi po tutejszych drogach. Dojechawszy do malej wioski Majagual wzielismy lodke z miejscowa glowa wioski i ruszylismy w mangry. Las przeciekawy o roznorakich ksztaltach i wymiarch. wszystko albo wodzie albo w blocie a dookola nas licznie biegajace kraby. Niektore z nich dochodzily do pokaznych rozmiarow ok. 30 cm. Korzenie drzew namorzynowych sa mocne i silnie rozwidlone tak wiec przedziranie sie przez tego typy bagniska albo jest dobra zabawa albo tragiczna mordega, zalezy kto co lubi:))) Ogolnie lasy namorzynowe to unikat na caly swiat jednak w ekwadorze niezbyt sie tym przejmuja i wycinak cale polacie tych pieknych drzew pod uprawy krewetek, z drogiej strony jak ze pysznych krewetek:)) Tylko japonczycy pompuja duza kase, zeby cokolwiek chronic w tych rejonach.


Las namorzynowy  - trudny do przejscia


Majagual - afroekwadorscy rybacy
 Teraz dojechalismy juz do konca wybrzeza Ekwadorskiego i jedziemy w gory na jakis trekking bo juz nam teskno za gorami:)))
Hey....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz