wtorek, 30 sierpnia 2011

Panama - Costa Rica - Nicaragua, czyli express przez Ameryke Srodkowa

To ja Tukan

Hola, nasi drodzy Wyznawcy,
w zasadzie nie  mielismy jeszcze opisywac naszych nowych wielkich przygod, bo wiele przez ostatnie dni nie zrobilismy. Jednak, ze napisal do nas jeden z naszych wiernych czytelnikow (ksywa brat Hubert) z donosem, ze za malo dostarczamy mu rozrywki w pracy;) Tak wiec najnowsze wiesci z ostatnich tygodni......
Jako. ze Paname poznalismy juz od dwoch stron zarowno wyspiarskiej jak i wielkomiejskiej, postanowilismy udac sie na polnoc by zobaczyc to z czego to malenkie panstewko rowniez slynie - w miare dziewicze lasy deszczowe. Calkiem przypadkowo trafilismy do miasteczka o zacnej nazwie Boquete. Jak sie okazalo miejscowka ta jest amerykanska kolonia emerytow. Niby wszystko jak w panamie, ale zolte szkolne autobusy, rowne drogi i jezyk uliczny bardziej jakis taki amerykanski niz hiszpanski. Boquete kilka lat temu zostalo opisane w jednym z amerykanskich magazynow dla emerytow jako jedna z najlepszych destynacji do spedzenia spokojnej i szczesliwej starosci. Ale chyba przede wszystkim taniej;) Jak na razie spostrzeglismy, ze cala Ameryka Centralna to bedzie jeden wieli nowy stan USA. Wszystko jest wykupywane przez gringo ale takze z Europy. Nie wiemy jakie sa statystyki co do wlasnosci prywatnej ale na pewno spory procent ziem nalezy juz do obcokrajowcow. W Panamie, Costa Rice i Nicaragui sa akceptowane dolary a ludzie ucza sie angielskiego na potege. Czego wiecej potrzeba, no przeciez bysmy zapomnieli - ziemia jest wystarczajaco tania, a krajobrazy przecudowne.
W Panamie mozna tez spotkac tutejszych staruszkow, ktorzy ni z owego zagaduja perfekcyjnym amerykanskim. Tak np. szefc w jednym z najstarszych zakladow szefckich w Ciudad de Panama, ktory pamieta jeszcze czasy kolonializmu francuskiego, dysputuje z nami o starych czasach w perfekcyjnem angielskim stylu. tak perfekcyjnym, ze ledwo za nim nadazalismy. Sa to pozostalosci z czasow budowy Kanalu Panamskiego kiedy amerykanie rzadzili oficjalnie tymi ziemiami, bo dzis rzadza nieoficjalnie, a jezyk amerykanski byl tu bardziej rozpowszechniony. Inna pozostaloscia po Kanale Panamskim, sa Chinczycy, ktorych potokowie opanowali caly drobny handel i uslugi. tak wiec praktycznie wszystkie male sklepy, restauracje, pralnie itp. sa wlasnoscia skosnookich obywaleli Panamy.
Wracajac do Boquete, niezbyt nam przeszkadzal sielankowy klimat tego miejsca, wrecz przeciwnie troche amerykanskiego ladu nam sie bardzo przydalo dla przypomnienia tego co sie nazywa - ladem przestrzenno ogolnozyciowym. Ponad to Boquete jest idealna bazowa wypadowa na pobliski wulkan i lasy deszczowe. Jako, ze piechorzy z nas juz doswiadczeni, bez obaw zaplanowalismy wspinaczke na nieczynny ale jeszcze goracy wulkan Baru. Wszystko zaplanowalismy, jedzenie kupione na dwa dni wspinaczki i co... i d..a bo nasz kierowca zawiozl nas w inne miejsce niz chcielismy jakies 12 km od wejscia na wulkan . Tak wiec  plany zmienilismy i poszlismy w las ....deszczowy;) W sumie dzieki temu dwudniowemu spacerowi dowiedzielismy sie o genezie nazewnictwa las deszczowy. Lalo w tym lesie tak mocno, intesywnie i dlugo, ze wszelkie i tak slabo widoczne sciezki zamienily sie w calkiem spore potoki. Nasze buty smierdza do dzisiaj dzunglowym bagnem, lecz przyznac trzeba, ze i tak bylo super. Drugiego dnia wyszlo slonce i las deszczowy ukazal nam sie w pelnej klasie dzwiekow i kolorow.
mglisty las deszczowy

no i jak tu zwiedzac jak na zewnatrz prysznic - las deszczowy jest bardziej deszczowy niz ucza na geografii

a po deszczu jest gesty :)


pelen survival :p


No to na wulkan juz nam sie nie chcialo wchodzic, ale w Boquete znalesc mozna jeszcze jedna atrakcje - doprawdy naturalne i wrzace gorace zrodla. Dojechawszy na stopa dwoma pickupami trafilismy w miejsce doprawdy troche jak z innego swiata. Cieple sadzwki polozone gdzies w lesie,  z woda tak goraca, ze nawet przywiezione z nami zimne piwko nie studzilo atmosfery. Ponad to byla malpa Chita loca, ktora co chwila chciala sie bawic i zlazila z drzew prosto na glowy, i pawie ktore jadly z rak i bawol jakis taki duzy i spokojny jakby nie pasowal do tego klimatu. No i mlody amerykanin zarosniety i dziwny ale przyjemnie sie konwersowalo, tak przyjemnie, ze zostalismy na noc. Z rana ostatnia goraca kapiel a potem chlup do rwacej gorskiej rzeki - Tak z pewnoscia to malo popularne miejsce ma klimat;) I zaspana malpa, ktora przysla sie poprzytulac - dziwne troche ale bekowe;)
Foka rzeczna - gatunek zagrozony pod scisla ochrona:)

No i jedziemy dalej, wymoczeni i wypoczeci ruszamy ku Costa Ryce. Kraj, o ktorym nasluchalismy sie troche od innych podroznikow, glownym przymiotnkiem uzywanym przez nich bylo - drogo. Podobno panstwo to jest najdrozszym ze wszystkich panstewek srodkowoamerykanskich.
To co nam sie bardzo podaba w ameryce srodkowej to odleglosci pomiedzy roznymi destynacjami. Po Ameryce Poludniowej, gdzie dwadziescia pare godzin w autobusie to chleb powszedni ( dobry polski chlebek z maslem przyp. autor) tutejsze pare godzin w przyjemnym autobusie z WiFi i telewizorem nie stanowi zadnego problemu, a w recz przeciwnie. Tak wiec z Boquete smigamy w jeden dzien na polnoc Costa Ryci, z kilkoma przesiadkami i noca na granicy ale i tak szybko. Noc na granicy byla spowodowana kwestiami bezpieczenstwa. Teraz juz sie troche wycwaniismy i probujemy za wszelka cena omijac wielkie miasta noca. A tak by to wygladalo, ze jedna przesiadka w stolicy San Jose byla by w nocy. Ogolnie caly czas toczy sie tu wojna pomiedzy bandziorami a turystami i trzeba sie nauczyc jak bandziorow unikac -  i w tym jestesmy juz prawie na poziomie mistrza Yogi.
Tak wiec dotarlismy do La Fortuna naszego jedynego przystanaku w tym kraju. Jak sie pozniej okazalo Costa Rica nie jest taka droga jak sie umie omijac sytem - a w tym takze jestesmy dobzi - poziom Jedi. W La Fotunie znajduje sie rowniez wulkan, ale znacznie wyzszy i wciaz aktywny - wulakan Arenal sie zwie. Teraz troche przycichl i juz nie bucha goraca czerwona mazia- lawa - jednak wciaz wypuszcza gazy i grozi erupcja i ogolny zakaz wspinania znow pokrzyzowal nam plany zdobycia goracego szczytu. Nie mniej jednak jest opcja alternatywna dla aktywnych poszukiwaczy przygod, mozna sie wspiac na pobliski i nieaktywny krater Cerro Chato i poplywac tam w orzezwiajacej lagunie. Omijajac wszelkie bramki pobierajace dosc znaczne oplaty za wejscie, zmeczeni zdobylismy ten szczyt i dodatkowo obeszlismy wulkan z drogiej strony i wyladowalismy gdzie.... na goracych zrodlach;)))) YUpi. Jest podwojna radocha bo zrodla to nie byle jakie tylko goraca wielka rzeka. Temperatura wody w rzece diobija do 40 stopni, ale to nie problem gdy tuz obok jest droga zimna reczka, ktora mile ostudza zgrzane turystyczne ciala. Tereny te slyna z goracych zrodel i jest ich tu napackanych jak muchomorow na polance. Ceny sa astronomiczne jakies 60 -80 dolcow by pokapac sie w tej samej rzece ale podobno wliczony jest obiad. Miejsce, ktore my znalezlismy jest darmowe i dostepne dla wszelkiego ludu miejscowego i turystycznego, nie mniej jednak nie jest nazbyt populane.
La Fortuna - w cieniu dymiacego potwora

Rwaca goraca rzeka wyplywa prosto z wulkanu - i dobrze nam tu:)

Wulkan Arenal - czeka zeby wybuchnac

Laguna w kraterze Cerro Chato

Ta zaba jest fajna - bo jest z dzungli.

Szczyt zdobyty, a i tak nic nie widac - uroki dzungli.

W La Fortunie pobyczylismy sie jeszcze bardziej niz w Boquete, i gdyby nie trekkingi po okalajacych gorkach nasza skora rozmieklaby sie na 100 % w tej goracej rzece;) czasu nam sie w sumie zeszlo i tak wiecej gdyz milo nam sie pilo z naszym nowym holenderskim kumplem i nie moglismy sie jakos rozstac - szkoda ze jechal na poludnie a my na polnoc, bo swojski z niego chlop:)
I to tyle z Costa Ryki, kora poznalismy glownie z okien autobusu. Piekny to kraj, gdzie park narodowy pogania rezerwat, a kazdy kto ma troche ziemi otwiera obszar chroniony, a to wszystko mozna zobaczyc za calkiem spore pieniazki. Dlatego jedziemy do Nicaragui, kraju o wiele tanszego i przyjaznego naszym kieszeniom, a z tego co slyszelismy rownie pieknego i dzikiego.
Obecnie jestesmy juz po stronie Nicaraguanskiej i siedzimy nad jeziorem Nicaragua w oczekiwaniu na lodz, ktora zabierze nas jutro na wyspe Omettepe. Gdzie znow sprobujemy ocalic swiat!!!! w zasadzie zdobyc nasz upragniony czynny wulkan, ale swiat tez uratujemy przy okazji :) 
Chociaz to dopiero nasz drogi dzien w Nicaragui juz ja polubilismy jak swoja. Ludzie przyjazni i bardziej ogarnieci ( potrafia jasno wskazac kierunek do okreslonego miejsca z czym przewaznie mamy klopoty od 8 miesiecy) i piwo jest dobre. Ponad wszystko cenimy w Nicaragui co ..... Kwaszona Kapuste.  No poprostu niezle zdziwko jak wczoraj podano nam kurczaka z grilla, smazone banany i przepyszna kapuche. Nicaragua tak jak wszystkie odwiedzane przez nas panstwa serwuje niesamowite smakowite owoce - tak wiec zajadamy sie do upadlego swiezutkimi melonami, arbuzami, ananasami, pomaranczami, guajabami, liczi, mango, bananami i wieloma innymi dziwnymi pysznosciami, ktorych nazw nie dokonca sie domyslamy. Dzisiaj jeszcze troche poplywalismy po jeziorze, tylko lodka, ktora wypozyczylismy od miejscowego rybaka byla raczej ladzia transportowa trudna do sterowania. Skonczylo sie na odciskach i zadowoleniu, ze wogole wrocilismy do miasteczka:) ale praktyka czyni mistrow - krew i pot.
Pozdrawiamy i sciskamy. O koncu swiata i naszych probach jego ratowania w natsepnych goracych wiesciach.
Hey!!!!
Damy rade ale.........kurna wiosluj bo nas znosi:)

Jezioro Nicaragua - w tle wulkan Concepcion, na ktorego podbuj jedziemy:)

piątek, 19 sierpnia 2011

Darrien Gap – Przepraszam, czy to juz Panama???


Drogi Pamietniku,
No to jestesmy. Udalo nam sie dostac do Panama City i to w miare po kosztach. Dwa tygodnie w rajskich, niedostepnych krajobrazach, na ladzie I na morzu. Wszystko to w jednym z najbardziej dziewiczych  i dzikich obszarow Ameryki Srodkowej – Darrien Gap.
Ostatnio pisalismy, ze z Cartageny wyruszamy w nieznane, tam gdzie grasuje partyzantka I wiekszosc turystow boi sie eksplorowac te malo komercyjne zakatki. No jak sie okazalo jest w tym ziarnko prawdy ale tez wiele opowiesci o Darrien Gap jest wyolbrzymiona I byc moze nieaktualna.Od kad rzad Kolumbijski podjal walke z kartelami narkotykowymi i plantacjami koki sytuacja w Darrien ustabilizowala sie nieco i pozwala na bezpieczne przekraczanie tego waskiego skrawka ladu. W kazdej wiosce stacjonuje wojsko kolumbijskie dajac pewna gwarancje bezpieczenstwa, lecz nienalezy sie zapominac gsyz guerilla wciaz choduje tu koke i strzeze swojej prywatnosci. Przypominaja o tym plakaty porozwieszane po okolicy, przedstawiajace najbardziej poszukiwanych bandziorow.
najbardziej poszukiwane typy w regionie Darrien Gap
Zasiegnawszy jezyka co i jak ruszylismy w droge do jak mowia mega haotycznego I niebezpiecznego miasta Turbo. Droga niczym nie zaskoczyla do poki nie musielismy zmienic naszego w miare duzego busia na minibusio. Jak sie okazalo urwalo jedyny most w okolicy I trzeba sie przeprawiac bocznymi drogami prowadzacymi przez prywatne farmy lokalnych kowboi (zwane tu finkami) I rzeki niezbyt rwace ale calkiem spore. Zabawne jest, ze most jest juz zerwany od ponad roku a kazdy kto przejezdza przez prywatna ziemie musi placic haracz, ktory jak na kolumbijskie warunki jest dosc spory. Wytelepalo nas porzadnie po tych polnych drogach, ale na wieczor udalo nam sie zladowac w Turbo. Nic by nas nie zaskoczylo w tej przeprawie gdyby nie ceny. Jest taka zabawna zasada, ze gdy nie ma innej opcji na dostanie sie z punktu A do punktu wyjsciowego B, Pan klient placi podwojnie albo I potrojnie, bo pojechac I tak musi. Ceny biletow zmieniaja sie takze od pory roku I widzimisie kierowcy. Dla nas to byl jednorazowy szok cenowy ale dla lokalnych to codzienny horror, bo nikt tu nie wprowdza miesiecznych tanich biletow. Plac I placz!
W Turbo jedna noc I z samego rana bierzemy jedyna tego dnia motorowke do miejscowosci Capurgana, jeszcze po stronie Kolumbijskiej. Lodki  maja tu szybkie trza im to przyznac. Dwa silniki o dosc sporej mocy i w dwie godziny przeplywamy Zatoke Uruba.
Taksowka konna

Capurgana - czyli nic sie nie dzieje a i tak jest fajnie

No I tu sie zaczal raj. Sielanka niesamowita nikomu sie nie spieszy, wszedzie chlodne piwko, turkusowa woda I piekne biale plaze usiane palmami I odrobina smieci:)
Capurgana to dobre miejsce by zniknac ze swiata I zadekowac tak by raczej nikt Cie nie odnalazl. I znow z naszego planu - dwa dni tu I jedziemy wyszly nici, bo miasteczko to w polaczeniu z pobliskimi terenami zatrzymalo nas na dluzej. Jest tu wiele do zrobienia I do zobaczenia a wszedzi mozna sobie dojsc z buta. Tak wiec miesza sie tu trekking po dzungli  z plazowaniem I spacerowaniem po ukrytych rajskich plazach. Nurkowanie w krystalicznych turkusowych wodach z rybkami jak z akwarium (Natala I Piotr prawie jak u was:) badz w chlodnie relaksujacych gorskich rzekach. Przez to, ze obszary te sa dziewicze I w miare nieskazone turystyczna lapa mozna poczuc sie jak w raju, a na swoich rajskich spacerach nie spotkac nikogo. Nawet dzungla jest tu bardziej dzunglowa niz by sie mozna spodziewac , ostatniej nocy na zaproszenie samotnika z gorskiej chatki poszlismy na nocne poszukiwania zwierzat. Tylko, ze tak sie zagadalismy z tym milym czlowiekiem ( tak calkiem niezle juz mowimy po hiszpansku:), ze zamiast podgladac zwierzata skonczylismy na nocnym maczetowaniu krewetek w krystalicznie czystych gorskich strumieniach. Krewetki to nie byle jakie bo ich rozmiary dochodza do 40 cm. Lowi sie je maczeta bo tak jest latwiej I szybciej. To co zlowilismy skonsumowalismy na sniadanie omawaiajac przy tym rozne tematy z gorskiej chaty. Jak sie dowiedzielismy z wywiadow z ludzmi partyzanci sa. Wszyscy o tym wiedza, nawet rzad. Jednak zajmuja sie swoimi narkotykami I nie drecza juz miejscowej spolecznosci ani turystow (juz nie). Najblizszy oddzial partyzanki, czyli guerrili znajduje sie 5 dni drogi od Capurgany I stacjonuje tam ok. 90 osob.
W trakcie naszych spacerow po okolicznych wioskach i bezdrozach natknelismy sie na rajskie miejsce zwane Aguacates. Mozna tu kupic przebajczna ziemie nad wybrzezem Morza Karaibskiego. Ceny sa takze zachecajace wiec dlugo glowkowalismy skad wytrzasnac pare zlotych bo inwestycja w te obszary to czysty zyskJ Takze jak ktores z Was chce nam pozyczyc grosza kontakt natychmiastowy porzadany.

pirackie wybrzeze

co mlode to ladne

Aguacates - jacys chetni na dzialke :)

Bozenka maczetowala krewetki :)

Innego dnia ruszylismy na plaze La Miel, ktora znajduje sie pare godzin pieszo na polnoc od Capurgany. Zakatek rownie bajeczny a do tego trzeba przejsc przez punkt graniczny z Panama. Cale wybrzeze jest tutaj jak z filmu o piratach. Niedostepne skaliste brzegi usiane palmami I piaszczystymi plazami. Do tego slonce I przyjemna orzezwiajaca bryza. Wow chyba sie troche zafascynowalismy tym miejscem ale doprawdy zrobilo na nas ogromne wrazenie. Szkoda, ze jest tak przerazliwie daleko :)
pelen survival - kokos prosto z drzewa

fajnie co:)

Po mile spedzonym czasie trzeba sie bylo ruszyc dalej gdyz Kolumbijski pieniadz sie konczyl a przed nami dalsze rajskie plaze I wybrzaza karaibskie.    
Zalapalismy sie na turystyczna lodke, ktora zabierala gringo na dwudniowa wycieczke na Archipelag San Blas - juz po stronie Panamskiej. Po wynegocjowaniu slusznej ceny za transport zapakowalismy tobolki I ruszylismy jak sie pozniej okazalo w jeszcze piekniejsze krajobrazy.
Archipelag San Blas, zwany przez miejscowych Kuna Yala jest miejscem szczegolnym. Zamieszkany przez jedyna autonomiczna grupe indian w obu amerykach. Pomimo, iz jest to terytorium Panamy Kuna rzadza sie swoimi prawami. Nieobowiazuja ich wybory powszechne, nie ma tu policji a najgorsze przestepstawa I powazne sprawy omawiane sa na zebranaich walnych. Kazda wyspa to inna wioska, inna starszyzna I inne zasady. Jedne wioski sa bardziej konserwatywne a inne bardziej liberalne. Kuna posiadaja bardzo dziwne reguly, do ktorych musi sie podpozadkowac kazdy przybyly na ich ziemie. Tak np. Na niektore wyspy trza placic za wstep, za zrobienie zdjecia trza placic badz wogole nie mozna ich robic, gdy zostanie sie przylapanym na seksie z kobieta Kuna trzeba sie z nia orzenic badz placic ok. 500 dolcow kary inaczej nie wyjedzie sie z wyspy. Na szczescie Kuna nie sa zbyt urodziwi, pomimo swoich kolorowych tradycyjnych strojow. Tak wiec nie wielu mezczyzn jest tak szalonych by uwiesc jedna z tutejszych niewiast. Po za tym Archipelag San Blas jest jak z bajki, pelno wysp I wysepek, czaderskie plaze, rafy kolarowe i wszeobecne ....kokosowe palmy:). 
transport nr 1

to sie rozumie - tzw. wakacje:)

Rasowa Kuna - podziwiajcie ale nie dotykajcie

A tak mieszkaja Kuna - na wyspach

Po tym jak dotarlismy na pierwsza wyspe Caledonie, odlaczylismy sie od naszej turystycznej grupy I postanowilismy poczekac na jakis transport dalej na polnoc w kierunku stalego ladu gdzie zaczyna sie jakakolwiek droga. Nastepnego dnia  przyplynal maly statek zaopatrzniowy, ktory dowozi zapasy I rozne inne rzeczy na kazda zamieszkala wyspe na archipelagu. Tak wiec zaokretowalismy sie I przemierzalismy w powolym tempie cale San Blas. Czterodniowy rejs uplywal zaiscie sielankowo, w tempie zycia tutejszych ludzi. Przydaly nam sie znowu nasze peruwianskie hamaki I wyuczona cierpliwosc. 
transport nr 2

Po cztrech dniach spedzonych na lajbie dowiedzielismy sie nieco o spolecznosci Kuna. Dzieki swoim dziwnym zasadom utrzymuja do dzis swoja tradycje I kulture w prawie nie naruszonym ksztalcie od wielu wiekow. Tutaj najstarszy czlowiek rowna sie najmadzrezjszy . Starszyzna decyduje o calym zyciu spolecznosci. O tym czy wprowadzic telefon na wyspe, albo o tym kto mial racje w sporze malzenskim. Kobiety nosza kolorowe stroje, kore same dziergaja I plota. Gdy przechdzalismy sie po niektorych wyspach, wszystko bylo ok. Ale na innych bardziej konserwatywnych potrafili na nas syczec I szczuc jak bysmy byli jakimis chodzacym zlem. Po za tym Kuna maja chyba problemy z genami. Przez to, ze zyja w malych zamknietych spolecznosciach nie mieszaj krwi i na wyspach widac pelno albinosow. W sumie nie wiemy czy na pewno przez to ale na prosty rozom to tak nam sie wydaje. Kazda nawet najmniejsza wysepka posiada wlascicela i zeby pojechac na bezludna wyspe trzeba dostac pozwolenie od rady starszych.  Kuna zyja w glownej mierze ze sprzedazy kokosow i polowow owocow morza. Ponadto turystyka co raz bardziej wdziera sie w te regiony. Na poszczegolnych wysepkach dostrzec mozna luksowe domki dla turystow, ale tez wszystko to jest wlasnoscie Kuna, gdyz zaden obcy nie moze zalozyc biznesu na ich ziemi, nawet Panamczyk. Co wiecej w sezonie turystycznym przyplywaja tutaj wielkie statki wycieczkowe - cruisery- pasazerowie ktorych wychadza setkami do tych malenkich spolecznosci. Zwiekszjac w ten sposob liczbe mieszkancow dwu albo i trzy krotnie.
Rejs miedzy wysepkami umilaly nam biegajace po wodzie dziwne ryby i delfiny scigajace sie z naszym statkiem.  Gdy doplynelismy do ladu gdzie zaczynala sie pierwsza droga w Panamie od strony wybrzeza,  postanowilismy kontynuwac nasza morska przygode i zlapac inna lodke do Colon – jak mowia najniebezpieczniejszego miasta Panamy. Lodke zlapalismy na szczescie nie do Colon, tylko troche wczesniej. Tak tez poznalismy Portobello, jeden z najwazniejszych portow hiszpanskich z dawnych czasow, gdzie przechowywano jedna trzecia owczesnych swiatowych zapasow zlota. Obecnie miasteczko to w zasadzie nie przypomina portu z lat swojej switlnosci. Po tym jak w XVII w zniszczyl je doszczetnie walijski pirat Morgan nigdy nie powrocilo do swej swietlnosci.


transport nr 3

Do Colon i tak dotarlismy tylko, ze droga ladowa i na szczescie za dnia. Portowe miasto i drogi po Honkkongu najwiekszy port wolnoclowy do zaoferowania ma nie wiele. Tutaj zaczyna sie Kanal Panamski i 10 km od miasta ulokowane sa najwieksze sluzy, Gotan Locks. Popodziwialsmy troche wielkie statki przeplwyjace w strone Pacyfiku i doprawdy mozna byc pod wrazeniem, ze prawie stuletnia konstrukcja wciaz spelnia wysmienicie swoja role. Obecnie Kanal Panamski jest w przebudowie by umozliwic przeprawinie sie nim najwiekszym kontenerowcom swiata. Projekt wart jest ponad 5 bilionow dollarow!!!! W sumie im sie szybko zwroci bo kazdy statek placi kolosalne pieniadze za mozliwosc skrucenia sobie drogi pomiedzy dwoma oceanami.  Rekordowe sumy to okolo 300 tys. Dolarow za przeplyniecie, a najnizsza kwote zaplacil Richard Halliburton, ktory w 1928 roku przeplynal kanal w plaw – zaplacil za to 36 centowJ   
Z Colon tego samego dnia udezylismy do Panama City by tu uroczystym piwkiem zakonczyc nasza przeprawe przez Darrien Gap. 
amerykanskie autobusy szkolne po tuningu

Kanal Panamski - Sluza Gatun


Rzuk oka na caly kanal - zdjecie zdobyte nielegalnie po wtargnieciu na konstruowany most - bez konsekwencji:)

Wow o Panama City mozna by sie rozpisac na dlugie wypracowanie, jednak nie uzyto by w tym wypracowaniu za duzo pochlebnych slow. Chaos architektoniczny i wyrazny kontrast pomiedzy bieda i superbogactem jest zauwazlny w kazdej dzielnicy, ba na kazdej ulicy. Sasiaduja tu zesoba luksuwoe restaracje z biednymi slumsami.
My przybylismy na stare miasto i po prostu szczeki nam opadly jak je zobaczylismy. Do tej pory kazda ze starowek w Ameryce Lacinskiej byla centrum kulturalno rozrywkowym , badz prznajmniej wysmienicie odrestarownym pomnikiem historii. Tutaj zastalismy starowke w ruinie. Niktore z rozpadajacych domow sa juz wyremontowane inne w trakcie remontu inne czekaja az ktos je uratuje. Do niedawna jeszcze tak z piec lat temu byla to jedna z najniebezpieczniejszych dzielnic miasta. Gdy zostala ona w wpisana na liste UNESCO sprawy nabraly innego obrotu. Nagle Casco Viejo  (Starowka) zaczela wracac do zycia. Prezydent wprowadzil sie do swojego palacu a cala starowka zostala obstawiona straza prezydencka, dzieki ktorej chodzenie po zabytkowych ciemnych uliczkach jest teraz realne. Wiekszosc domow jest na sprzedaz i pewnie jak bysmy tu wrocili z kilka lat zastalibysmy calkiem inne miasto - odremontowane i tetniace zyciem. Teraz luksusowe samochody mijaja sie z zulikami krazacymi od jednego pustostanu do drogiego. Generalnie razace kontrasty. W oddali nad wszystkim goruja co raz to nowe drapacze chmur, ktore powstaja jak grzyby po deszczu. Zabawne jest, ze patrzac na te dzielnice drapaczy chmur mozna pomyslec o wszystkich superlatywach jakie sie z tym wiaza. Jednak gdy tam pojechalismy – kurka – no zal sciska. Drapacze buduja ale pod nimi syf i nedza i jeszcze troche chaosu. Ni tu chodnika ni jakiejs knajpki. Wszyscy poruszaja sie autami, byc pieszym nie mozliwe, przejsc przez ulice – niemozliwe. Nawet centra handlowe jakies obskurne.
Nowa Panama - wciaz sie buduje

Stara Panam - zapomniana, wciaz sie odbudowuje

Tak wiec opuszczamy Panama City w mieszanych odczuciach. Dla nas nie jest to Nowy York Ameryki Centarlnej jak osobie mowia ludzie z Panam City.

wtorek, 2 sierpnia 2011

Przez bagna i bezdroza na zlote piaski Carraibow

Witamy w krainie slodkich pomaranczy i pieknych kobiet - Mompox

Tym haslem przywital nas kolejny region Kolumbii, ale dotrzec tam nie bylo latwo. Mompox polozone jest w dolnym biegu rzeki Magdalena, gdzie tworzy ona potezne rozlewiska. Mozna powiedziec, ze to kolejne miasto - wyspa, bo doprawdy wokol jak okiem siegnac, albo rzeki, albo bagna, a drogi to jedyne suche ostoje w tej prowincji. Do tego stopnia, ze wioski wokol Mompox to typowe ulicowki. Gospodarstwa domowe wchodza ze swoimi zabudowaniami na droge, wiec nielicznie wystepujace samochody jezdza slalomem miedzy dziurami i szalasami. Z San Gill platnym stopem dotarlismy do Bucaramangi, gdzie zlapalismy nocnego busa do el Banco. Dokad nie dotarlismy ostatecznie busem, bo jak sie okazalo droga byla tymczasowo nieprzejezdna. Przeczekalismy do switu i zmienilismy srodek transportu na lanche, czyli hybotliwa ludke. Wystarczylaby jedna wieksza osoba, np Seba zeby zaburzyc stabilnosc i zapewnic wszystkim poranna kapiel w rzece :) Z el Banco zlapalismy potwornie drogiego jeepa-colectivo (czyli dzielona taxowka) do Mompox. Kolejny odcinek przeprawy juz droga, ale nie bez dodatkowych wrazen. A mianowicie droga raz na jakis czas sie urywala i musielismy wysiadac na mini przeprawe promowa, a kierowca w blocie po resory przeprawial sie dolem. Mompox przywitalo nas skwarem lejacym sie z nieba, przyjemnymi ludzmi i hektolitrami swiezowyciskanyh sokow z pomaranczy. Trzeba wspomniec, ze miasto to za czasow kolonialnych bylo trzecim co do wielkosci i waznosci osrodkiem w Kolumbii, zaraz za Bogota i Cartagena. W momencie, kiedy wybudowano drogi  transport rzeczny stracil na znaczeniu, Mompox zatrzymalo sie w czasie i w przestrzeni. Tak jak kiedys wybudowano piekne koscioly, uliczki i domy z filigranowymi balkonami, tak dzisiaj wszystko pozostola w nitknietym ksztalcie. Wiekszosc budynkow zachowala swoje dawne funkcje, np. tam gdzie 200 lat temu byl fryzjer dalej jest fryzjer:), urzad miejski znajduje sie tam gdzie zostal utworzony ponad 300 lat temu. Do pieknej architektury dolaczyc mozna unikatowy leniwy goracy klimat. Ludzie szukajac cienia slaniaja sie pod scianami lub zamieraja w bramie z piwem w reku. To co jest charakterystyczne dla tego miasteczka to meble, glownie fotele bujane. Prawie kazdy w mescie posiada swojego bujaka i korzysta z niego nadmier czesto.
W Mopox nie ma duzo roboty, wiec w sumie zastanawiamy sie caly czas dla czego spedzilismy tam az trzy dni. No coz chyba chlonelismy atmosfere tego miejsca, gdzie postep cywilizacyjny nagle zatrzymal sie w raz z jego ciemnoskorymi mieszkancami.
Ile wlezie, lepiej wiecej bo wiecej sie zarobi

Ups, wcielo kawalek drogi

Tzw. Chivas - wechikol wiekowy miedzywioskowy
Slodkie pomarancze
I piekne dziewczyny

Czyli to z czego slynie region Mompox
Fotele bujane - glowna rozrywka miejscowych

Piraci atakuja, czyli Catagena i Karaiby.
Jestem w 100% z wybrzeza

Przedostajac sie przez rozliwiska i bagna roznymi sordkami transportu docieramy pod wieczor do Cartageny. Jadac do centum rozpoczela sie niezla nawalnica. Deszcz nasilal sie z kazda minuta, ale ze siedzilismy w busie niezbyt nas to ruszalo. Podziwialismy pioruny i rozmawialismy z napotkanymi niemcami. I nagle kierowca mowi wysiadka to juz centrum, przemoklismy w kilka sekund, zamiast drog byly rzeki siegajace kolan. Wylaly szamba wiec brodzilo sie w smierdzocej breii i smieciach. A my sie pytamy gdzie do cholory to Kraibskie slonce.
Padalo jeszcze dwa dni, ale pozniej jakby wszystko sie odwrocilo. Zar z nieba leje sie tutaj od rana do zmierzchu. Wieczorem przychodzi chlodna bryza z nad morza i czlowiek nabiera troche wiecej sil. No ale to nie pogodynka wiec dosc o tym.
Cartagena jest glowna atrakcja Kolumbii. Zalozona w 1533 roku byla glownym hiszpanskim portem na Morzu Karaibskim. Obecnie miasto to nietylko zabytkowe centum. Cartagena stala sie znanym kurotem gdzie liczne gwiazdy, zarowno te kolumbijskie jak i amerykanckie maja swoje luksusowe apartamenty. Mnogosc turystow jest latwo zauwazalna ale o dziwo nie przytlacza. Na szczescie podczas naszej obecnosci nie przyplynal zaden cruiser z kilkuset osobowa zaloga gringo tak wiec tlokow na ulicach nie ma. Pomimo, iz Cartaagena to miejsce mega turystyczne i mozna ja zaliczyc do kolejnego z cyklu piekne kolonialne, miasto to dostarcza nam duzo radosci. Sa tu plaze i w koncu ladniejsi ludzie, pyszne soki i piekna pogoda. Wiekszosci przyjezdnym miejsce to nudzi sie dosc szybko, a my siedzimy tu juz piaty dzien.
Cartagena jest piekna - to w miare adekwatne slowo.Stare miasto otoczone murami obronnnymi z XVI w., wybudowanymi po atakach piratow, jest dosc kameralne. Sam mur w sobie jest atrakcja, wieksza jego czesc to rafa koralowa urzyta do jego produkcji, a i liczne armaty dodaja mu uroku i przypominaja o buzliwych najazdach pirackich w tym njslynniejszego pirata Karaibow - Francisca Draka w 1586. Urocze kolonialne domy i waskie uliczki a przede wszystkim te slynne cartagenskie balkony. Wszystkie sa unikatowe, w wiekszosci oblozone kwiatami, towrzac super mozaike nad glowami przechadzajacych sie ludzi. A my co? A my sie leniuchujemy w w tej tropikalnej kolonialnej atmosferze. Mamy przyjazny hotel gdzie spedzamy duzo czasu na rozmowach z nowym towarzyszem Tomkiem, a i inni rodacy sie zdarzaja.

Uliczki starej Cartageny

Slynne balkony
Tam gdzie stare laczy sie z nowym

Ladny pomnik ale nie mamy pojecia o co w nim chodzi

Darrien Gap

Czas w Cartagenie dobiega konca i trza sie powoli zbierac. Przeprawa czeka nas trudna, niektorzy mowia, ze dosc niebezpieczna. Udajemy sie do Panamy, tylko nie jak wiekszosc turystow jachtem, a droga ladowa. Przeprawa na polnoc jest o tyle trudna, ze w miejscu tym nie ma zadnych drog, Panaamerikana urywa sie na odcinku zwanym Darrien Gap. Wiekszosc przeprawia sie samolotem lub licznymi jachtami. Jednak nie dla nas takie luksusy, nas wzywa dzungla, komary i wspaniale dzikie wybrzeza Morza Karaibsiego. Jednym slowem przygoda. Jeden szkopol w tym calym zamysle to to, ze teren gdzie jedziemy jest kontrolowany po czesci przez grupy paramilitarne i lepiej sie na nich nie natknac. Wiec trzymajta za nas kciuki i do uslyszenia pewnie za jakis czas.
Salsa, bo tu kazdy tanczy salse:)