środa, 27 lipca 2011

Kolumbia ciag dalszy - kawa, zabawa i trudna przeprawa....

Bogota sie rechabilituje
Pierwsze negatywne wrazenie o stolecznej Bogocie mija po dwoch dniach. Gdy przestaje padac deszcz i nad miastem rozpociera sie nagle sloneczna poswiata, wszystko wydaje sie zupelnie inne. Moze ludzie nie tancza na ulicach ale z pewnoscia wydaja sie byc bardziej przyjazni i usmiechnieci. Wielkie molochy, te stare i nowe, juz nie przytlaczaja tak bardzo.
W zasadzie nie opowiedzielismy Wam wszystkiego o pierwszych dniach w tym miescie i co wplynelo w glownej mierze na nasz negatywny odbior Bogoty. Otoz historia jest niczym z gangsterskiego taniego filmu klasy D. Przyjezdzamy z dworca na stare miasto zwane Candelaria. Poniewaz ceny hoteli sa dosc znaczne, zaczelismy krazyc i szukac czegos rozsadnego. Godzina ok. 19.00 wiec nie tak pozno. Gdy juz mielismy dzwonic do drzwi jednego z hosteli, nagle z tylu zaatakowalo nas czterech bogotanskich nozownikow. Sprawa nie wygladala ciekawie gdyz dwoch skoczylo do Bozenki a dwoch do mnie. Jednak Polak potrafi. Bozenka w heroicznej walce o aparat nie oddala sprzetu pomimo przewazajacej przewagi wroga. W sumie z pomoca wlasciciela hostelu, ktory wyskoczyl w komicznej postawie z parasolka w reku, odgonilismy oprychow i wyszlismy bez szwanku z bitwy. Cos w stylu Cud nad Wisla - czesc droga. Szcescia mielismy duzo, albo i jeszcze wiecej. Dobra zaprawa na Ameryke Centralna, tylko tam podobno juz trudniej bo atakaja z bronia palna;)
Tym razem kolorowa Bogota

Plaza Bolivar

Po tym zdazeniu mielismy pietra, ale minelo z czasem. Teraz Bogota wydaje sie nam bardziej przyjazna, poznalismy ja zarowno od strony kulturowej, jak i imprezowej :)
Ciekawostka z Bogoty. Jest takie miejsce zwie sie Muzeum Policji. Najwazniejsza szycha policyjna w w Kolumbii zakladajac to muzeum wypowiedzial slynnna policyjna doktryne, jak ze adekwatna do bujnego zycia kolumbijskiego stroza prawa:
¨Jesli chcesz byc szczesliwy przez jeden dzien, upij sie;
Jesli chcesz byc szczesliwy przez rok, ozen sie;
Jesli chcesz byc szczesliwy przez cale zycie, zostan policjantem.¨
Oczywiscie w rozumieniu wladzy kolumbijskiej - tz. lapowki, wplywy, narkotyki, panienki itp. ;))
Po zatym w muzeum znajduja sie takie eksponaty jak srebna bron Ernesto Eskobara ( glowny miafiozo do lat 90), Harley z pozalacanami czesciami (pierwszy w kraju nalezacy do kuzyna Eskobara), a po zatym cala propaganda anty FARC i gloryfikujaca policje kolumbijska.

Kolumbijska kawa - 8 cud natury

Przyznajemy od razu, ze kawy nie lubilismy i lubic nie bedziemy, ale ze jestesmy w swiatowej stolicy kawy pic musimy. Trunek ten jest wszechobecny i kazdy spozywa tutaj mala czarna, zwana tinto. Kawa kolumbijska podawana w Kolumbii posiada unikalny smak i charakter, ktory lamie najtwardszych antykawoszy. W kadym regionie mala czarna posiada inny smak i aromat. Tak wiec jadac przez caly kraj mozna doszukiwac sie tego najlepszego, unikatowego smaku, ktory pasuje akurat nam.
Tak wiec ze stolecznej Bogoty udalismy sie do trojkata kawowego - Zona de Cafetra. Obszar plozony miedzy miastami Armenia- Manizales- Pfereira slynie z produkcji wysoogatunkowej kawy kolumbijskiej. Droga do Armeni to 8 godzin w malym busiku przez piekne, krajobrazowo gory. Sama Armenia do zaoferowania ma niwiele, jednak pobliska miescina Salento to juz inna bajka. Salento to miasteczko z klimatem. Kolorowe wiekowe domki, usmiechnieci ludzie i wszechobecna tradycyjna muzyka, a wszystko polozone wsrod gor i plantacji kawy.
Dwa dni chilloutu, walesania sie po miasteczku i okolicznych plantacjach kawy oraz przesiadywanie w kafejce, ktorej unikatowy klimat przenosil nas w czasie. Lokalni mieszkancy w kapeluszach i ponczach spedzaja tu wolny czas popijajac kawe parzana w 106 letnim expresie. Wszystko bylo milo dopoki nie spotkalismy pewnej Ukrainki, ktora podsunela nam glupi pomysl trekkingu w pobliskie gory:)
Tak sie zaczyna nowa przygoda.
106 lat a kawe wciaz parzy znakomicie

W skrocie - krzak kawy

A tak wyglada kawa przed paleniem


Kolumbijski kowboj

Salento


Trudna przeprawa
Koniec kawy i chilloutu. w zyciu by nam sie nie chcialo isc tam gdzie poszlismy gdybysmy wiedzieli co nas czeka. Pomyslem naszym bylo pojsc w slynna Doline Cocora gdzie rosna 70m palmy w gorskiej sceneri. Jednak plan przerodzil sie w trzydniowy najtrudniejszy w naszym zyciu treking. Pierwszego dnia dojechalismy przestarymi jeepami Willys, ktorych wiek datowany jest na lata 50. Autka wolne ale jakie piekne i wciaz na siebie zarabiaja. Dolina Cocora to nieziemskie miejsce. Treking po tych okolicach przynosi wspomnienia o zaginionych wyspach z fantastycznych ksiazek. Jednak wszystko co dobre szybko sie konczy. Im wyzej, tym  trasa robila sie co raz bardziej hardcorowa. 14 km pod stroma gore na wysokosc 3800 m n. p. m.. Wszystko w blocie po kostki, ktore przyklejalo sie do butow i sprawialo, ze ich waga przekraczala ciezar stalowych butow hutniczych.
Kraina z ksiazek przygodowych i tych o piratach:) Valle de Cocora
Gdzie ta bajka.....

Zaraz zaraz, trzeba jeszcze wspomniec jeden fakt. Wszyscy we wiosce odradzali nam wyjscie samemu w gory, gdyz sa niebezpieczne z dwoch powodow. Po pierwsze czesto schodzi gesta mgla, ktora w polaczeniu z licznymi bagnistymi sciezkami czasami sprawia, ze odnalezienie drogi jest niemozliwe (w szczegolnosci bez mapy). Po drogie wystepuja tu mokradla, ktore potrafia wciagnac nieostroznego delikwenta, przerabiajac go na zyzny torf. Tak tez prawdopodobnie sie stalo  z jednym Kolumbijczykiem, ktorego szuka kilka ekip juz od ponad miesiaca.
Po tych wszystkich historiach mielismy troche pietra, jednakze los chcial nas ocalic i zeslal nam psa przewodnika. Negrita (czrnulka), tak ja ochrzcilismy pojawila sie z nikad i prowadzila nas przez trzy dni, stajac sie czescia naszej ekipy, czyli pretendentem do wspolnego garnka :)
Gdy nas prowadzila przez mgliste wzgorza wyobrazalismy sobie,  ze to ten zaginiony chlopak, ktorego dusza prowadzi tych, ktorzy sa nieswiadomi niebezpieczenstwa, by juz nikt nie zaginal w dolinie zagubionych (valle de los perdidos), gdzie mgla gestnieje najbardziej.
Tak wiec po 10 godzinach morderczej i brudnej wspinaczki dotarlismy na gore!! :) Tam czekalo na nas pseudoschronisko i ciepla zupa. Po mrozacej nocy ruszylismy na spacer ogladac wysokoandyjska przyrode. Bez blota, wielkich gorek i z piekna pogoda podziwialismy niskazitelny krajobraz uslany frajlahonami. Rosliny te sa pochodzenia morskiego i przyrastaja 1 cm na rok... Skad ten pies ma tyle sil na 4000 m????  :)
Po gorach kraza oddzialy wojska kolumbijskiego, szukajac grup paramilitarnych wciaz grasujacych po odludnych czesciach kraju. Chlopaki byli uzbrojeni po zeby w bron kazdego kalibru. Od bazuki, po granatniki i ciezka bron maszynowa. Jednak szczere usmiechy i kury na ramionach zdradzaly, ze dobre z nich czlowieki :p Byli tez wysoce pomocni w ocenianiu odleglosci po gorskich nieokielznanych sciezkach (nie klamali, ze jeszcze braknie duuuuuuuuzo na szczyt).
Frajlehones - czyli kupa lat i piekne widoki

Eeeeeeee, a wy co tu tak chodzicie????

My i nasz pies przewodnik

Po zejsciu z gor odpoczelismy 1 dzien w Salento, polemizujac z wlascicielem naszego hostelu, el Jardin o izraelskich teoriach spiskowych :)
Ruszylismy dalej na polnoc w strone San Gil i najslynniejszego raftingu w kaju, na rzece Suarez.
San Gil po nocnej przeprawie przywitalo nas pysznym sniadankiem na markecie centralnym (koktajle ze swiezych owocow rzadza w Ameryce Pd).
Jeszcze przezd tak wyczekiwanym raftingiem udalismy sie na populodniowa wycieczka do polozonego niedaleko miasteczka Barichiata. Moze nie jest na liscie Unesco, ale faktycznie warto tu zajzec chociaz na chwilke. Kolonialne pobielane domki, waskie uliczki, stare koscioly i senna wioskowa atmosfera to to czego mozna sie spodziewac. W zasadzie ludzie nigdzie tu nie podazaja, nikt sie nie spieszy a browar w reku to ich ulubiona rozrywka.
Barichiata

Cuda, cudenka na kolumbijskich ulicach

Splyw!!! Mozna miec lekkiego pietra slyszac opowiesci o rwacej rzece Suarez. Po godzinnym treningu na ktorym omawiono glownie jak sie nie zabic podczas dwu godzinnego raftingu, napiecie wzroslo. Jednak za raz po wsiasciu na ponton zaczela sie frajda. Niebezpiecznie nie bylo ale ekscytujaco na pewno. Sponiewieralo nami kilka razy w skali 4 i 5, ale co to jest, gdy ma sie ze soba ekipe specjalistow najlepsza w kraju. Chlopaki, ktorzy nas asekurowali podeszli do sprawy profesjonalnie z duza doza humoru. Ponadto mozna sie nimi pochwalic , ze jada jako reprezantacja Kolumbii na MS w Raftingu na Kostaryce.
Pelni vigoru i w dobrych chumorach, bez zadnych bulow i takich jedziemy dalej melanzowac po Kolumbii:))
Ale czad..Woooooow na rzezce Suarez.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Jarek Frackiewicz i Celinka Mroz Nie Zyja :(


Wielu juz pewnie slyszalo tragiczne wiesci o dwojce gdanskich podroznikow - my jak zwykle dowiedzielismy sie ostatni.

Posta tego poswiecamy ich pamieci.

Dla nas zawsze jako wzor podroznikow usmiechnietych z szalonymi pomyslami, ktorzy z fantazaja przemierzaja rzeki swiata. Tragedia ta jest tym dla nas dotkliwsza, iz Jarka i Celinke poznalismy osobiscie na Machu Picchu i niezmiernie milo wspominamy ten czas spedzony razem daleko od ojczystej ziemi. Pamietamy jak dzisaj podroznicze opowiesci Jarka, takze te o swietej pamieci Dr Ziolkowskim. Celinka wiozla ze soba haczyki na wymiane z Indianami, oboje byli wielce podekscytowani wyprawa w dol Urubamby.
Jak widac szczescie kiedys sie konczy, nawet dla dobrych ludzi. Obszar dzungli peruwianskiej zwiedzalismy miej wiecej w tym samym czasie co kajakarze. Gdy oni mieli doplynac do Pukallpy, my z niej wyplywalismy. Jeszcze zartowalismy, ze jak za wolno nam bedzie szlo to nas dogonia i jeszcze raz sie napijemy peruwianskiego piwa. Umawialismy sie na spotkanie w Gdansku by poopowiadac o swoich przygodach. Niestety ich Wielka Przygoda zakonczyla sie przedwczesnie. Wciaz nie mozemy uwiezyc, ze ktos z jakiegokolwiek powodu mogl strzelic do ludzi tak pozytywnie nastawionych do innych. Czytalismy rozne opinie ale z pewnoscia nie byla to wina polskich podroznikow. Nurty Ukajali porwaly ich na zawsze i po tym jak poznalismy ta rzeke, raczej juz ich nie oddadza.

Niech im plecaki lekkie beda    [*]

Wiecej informacji na temat tragicznego wypadku na blogu Jarka i Celinki:
http://blog.kajak.org.pl/wloczykije/2011/07/09/celinka-i-jarek-nie-zyja/

Oto zdjecie, kiedy po raz ostatni widzielismy Jarka i Celinke.


05 maja 2011 roku - Machu Picchu


piątek, 15 lipca 2011

Kolumbia - nie taki wilk straszny jak babcia opowiadala

I co nas czeka???
No i oto stanelismy z naszymi dwukolkowymi ruskimi wozkami przed granica Kolumbijska. Wszystko nie tak jak mialo byc. Zadnych zbirow, zakapiorow, narkotykow, broni, tanich kobiet czy nawet kontroli policyjnej. Kurka NIC. Pozadna granica z milymi oficerami i usmiechnietymi ludzmi sprzedajacymi owoce. Cos takiego Kolumbia wydaje sie byc normalnym krajem:))
Z granicy bierzemy busika do najblizszej wiekszej miejscowosci Ipiales, tam zzucamy nasze tobolki i jedziemy na pobliskie sanktuarium Las Lahas. W zasadzie jedna z niwielu atrakcji poludniowej Kolumbii. Sanktuarium samo w sobie szalu nie robi ale ...ale jego polozenie tu juz najwyzasza polka architektoniczna. Po krotkiej konteplacji i modlach o to zeby nikt nas nie porwal, obrabowal i wogole, wrocilismy do Ipiales z idea jechania dalej nocnym autobusem.

Sanktuarium Las Lajas
No i tutaj zonk, autobusy sa. Nawet pod eskorta policji, jada w konwojach, drogi sa obstawione przez wojsko jednak mimo tego wszystkiego pan policjant odradza jazde noca:)) I tutaj pytanie dlaczego????
Otoz odpowiedz jest banalnie prosta w Kolumbi wciaz panuje wojna domowa, ktorej daty rozpoczecia juz nikt nie pamieta a daty zakonczenia nie wywroza nawet najstarsze cyganskie wrozki. W Kolumbi sa trzy zbrojne strony: Guerilla - komunistyczna bojowka, ktora powstala jako pierwsza w latach 50 XX wieku. Jej celem bylo wyparcie amerykanskich wplywow z ziem kolumbijskich. Nastepna grupa to paramiltarne bojowki prawicowe. te z kolei zostaly utworzone by zniszczyc guerille, ale rozrosly sie i przeksztalcily w niekontrolowane bandy bezmozgich i okrutnych bandziorow. Sa oni odpowiedzialni za 80% wszystkich zbrodni i zamachow popelnianych w kraju. Trzecia grupa sa sily rzadowe czyli wojsko i policja, skorupowane do cna i wspolpracujace z grupami paramilitarnymi. Wszystko finansowane jest z handlu narkotykami i kordynowane przez USA. W sumie wielki jeden bajzel ale.... bo zawsze jest ale, trudno tego wszytskiego doswiadczyc podrozujac po Kolumbii, gdyz jest ona doprawdy bezpieczna.
W ostatnich latach nowy prezydent stara sie wprowadzic lad w swoim kraju i dla turystow jest on raczej bezpieczny. Nie nalezy ukrywac ze partyzantki wciaz dokonuja zamachow bombowych i masakr na ludnosci cywilnej. Ale sami mieszkancy, z ktorymi rozmawiamy na codzien stweirdzaja, ze sytuacja w kraju idzie ku dobremu.
Wracajac do naszych vojagy. W Ipiales za rada policji spedzilismy noc i z samego rana ruszylismy do kolonialnego miasta Popayan. Po drodze widac wiele policji i wojska, kontrolowane sa auta i autobusy, a wszytsko z najwyzsza kultura.
Miasto Popayan, jak to zwykle jest z miastami kolonialnymi, jest piekne i zadbane - wrecz uroczo nudne. Hotele dosyc drogie, w zasadzie trza wspomniec, ze w Kolumbii ceny sa dosc wysokie i trzeba sie niezle nagimnastykowac zeby sie zmiescic w rozsadnym dziennym budzecie. Pozwiedzalismy troche i nastepnego dnia postanowilismy uciec na prowincje do tajemniczych wzgorz San Augustin. Pomimo, iz Popayan jest wazna atrakcja turystyczna turystow jest tu znacznie mniej niz w innych krajach Ameryki Pd, wogole jest mniej turystow, co z jednej strony cieszy, z drogiej moze troche martwic.

Kolejne sliczne kolonialne - Popayan

No nie wiem - ale ladne

studebaker 1950
Pomimo, iz odleglosc z Popayan do san Augustin nie jest duza podroz zajela nam ok 8 h. Droga przez gory przypominala te z najstraszniejszego boliwijskiego snu. W San Augustin ulokowalismy sie w milym hoteliku i zdecydowalismy, ze zostaniemy to trache dluzej. W sumie wyszly nam ze trzy zapelnione atrakcjami dni. Miasteczko w samo sobie jest urocza, przytulna miescina, gdzie kolonialna architektura miesza sie z niesamowicie uprzejmymi lokalsami. Wszyscy tu jezdza konno lub na skuterze. Jedzac obiad w miejscowej taniej knajpie mozna sie poczuc jak na dzikim zachodzie gdy dokola ciebie stukaja kopyta a ludzie chodza w tradycyjnych ponczach i kapeluszach. Ale nie to jest glowna atrakcja regionu. San Augustin to jedna z pierwszych przedhiszpanskich kultur Ameryki Pd. Znalesc tu mozna liczne miejsca archeologiczne wraz z wpisanym na liste UNESCO Parkiem Archeologicznym San Augustin. A tam same dziwy, figurki wyrzezbione z kamienia chroniace starozytnych grobowcow, a wszystko datowane na dlugo przed Chrystusem. Co ciekawe to to, ze duzo starozytnych grobowcow rozsianych jest w gorach wsrod plantacji kawy. tak wiec dnia nastepnego wypozyczylismy dwa rumaki i ruszylismy konno na poszukiwanie owych miejsc starozytnych. Przygoda niesamowita, mapa licha nasze umiejetnosci konne tez nie zachwycaja, a do tego deszcz. wszystko w przepieknej gorskiej sceneri a my sami wsrod kawy i paru miejscowych farmerow. Pogubilismy sie kilka razy ale ostatecznie zlaezlismy trzy z czterech glownych pomnikow. Po drodze ucinalismy sobie pogawetki z przyjaznymi farmerami i pilismy przepyszna kawe. Wszystko jak z bajki tylko ten cholerny deszcz:))

Park Archeologiczny San Augustin

Wow

Bozenka ujazmia rumaki

Slodkosci z trzciny cukrowej na kg
San Augustin miejsce magiczne, az trudno uwierzyc, ze dopiero od kilku lat mozna je odwiedzac bezpiecznie. Jeszcze kilka lat temu grasowaly tu grupy paramilatarne a biedni wiesniacy zyli w trwodze i musieli placic characze. Dlatego tez ludzie ciesza sie widzac kazdego turyste ktory przyjezda by odwiedzic ich juz bezpeiczna kraine.
Za kolejna destynacje kolumbijska obralismy sobie Pustynie Tatacoa. Jako, ze zmoklismy w gorach teraz bylo to swietne miejsce zeby troche przeschnac. Po przyjezdzie do Villa Vieja, ktora to znajduje sie ok 7 km od centrum pustyni, zaczelismy sie rozgladoac co i jak. Miejscowi tez usmiechnieci ale juz nie byli tacy zyczliwi. za transport na piaski zyczyli sobie astronomiczne kwoty, dlatego tez sie wkurzylismy zostawilismy wiekszosc rzczy w hotelu i ruszylismy z buta w zar. Strzal w dziesiatke gdyz krajobrazy byly wysmienite. pustynia nie okazala sie byc typowym jalowym terenem, lecz tetniacym zyciem lasem tropikalnym skrajnie suchym. Z bogactwem ptakow i ciagle glodnymi chmarami gryzacych muszek ( jedyny minus tego miejsca). Jako, ze mielismy namiot moglismy sobie spacerowac bez liku i tak tez bysmy robili gdyby nie basen z kojaco chlodna woda. Tak wiec chodzilismy troche a pozniej leniuchowalismy nad pustynna oaza basenowa. Milo nam uplynely trzy dni jednak cholerne muszki zmusily nas do ewakuacji.

Wielkie kaktusy na malej pustyni

To co w Tatacoa najpiekniejsze

Sucho, suszej i but nie smierdzi
Tak tez znalezlismy sie w Bogocie, miasto stolica, ktora jak na razie wywoluje mieszane uczucia. nie bedziemy sie rozpisywac o jej walorach i antywalorach bo sa to dosc subiektywne opinie. Jak na razie rewelacyjnie nas zaskoczylo Muzeum Zlota, najwieksze tego typu na swiecie o niesamowitej kolekcji przedhiszpanskich bogactw ludow zamieszkujacych tereny Kolumbii. Muzeum bogate w zlote i srebne artefakty, a wszytsko to w nowoczesnej ciekawej oprawie.

No coz - Bogota

Bogota i jej bogactwa - Muzeum Zlota
Wciaz probujemy dopatrzyc sie innych walorow stolicy, jednak na razie bardziej chronimy aparat i nas przed kardzieza. To miasto troche przypomina polska komune - jakies takie szare i ludzie smutni. A ... jest jeden kosciol San Francisco. Bylismy juz wielu pieknych swiatyniach jednak ten kosciol z XVI w ma w sobie cos niesamowitego. Jest mroczny, potezny i przepelniony ...zapachem wiekow historii i czegos czego nie da sie opisac, przy czym czlowiek staje sie jakis taki ...malutki..
Pozdrowionka z kraju kokainy i kawy:))

Ostatki w Quito i wreszcie w droge

Tak wiec stalo sie i ostatni tydzien w stolicy Ekwadoru dobiegl konca. W zasadzie za dlugo tu siedzielismy bo wyszlo nam ze trzy tygodnie na karku. Nie ze bysmy sie nudzili ale jak na wloczykijow przystalo nie lubimy siedziec za dlugo w jednym miejscu.
Quito w naszych wspomnienich utkwi jako przyjemne miasto, moze nawet i do zycia - ale nie tego.
witaminki dla polskiej dziewczynki
Na zakonczenie naszego pobytu udalismy sie na jednodniowy treking na gorujacy nad stolica wulkan Pichincha. Wraz z naszymi ekwadorskimi znajomymi wspielismy sie na 4696 m n.p.m. skad rozciaga sie nieziemski widok na doline praktycznie w calosci zabudowana stoleczna, niezmiernie rozproszona architektura.

Polsko-Ekwadorska ekspedycja na szczyt Pichincha
Po trzech tygodniach pobytu w jednym miejscu poznalismy juz znaczna czesc polonii. na zakonczenie wyszla impreza urodzinowa towarzyszki Izy, tak wiec Quito pozegnalismy takze szampansko.
Z powodu ciezkich bagazow, niewiadomo skad te ciezary, no ale suma sumarum by uniknac dalszych kontuzji plecow zdecydowalismy sie na zakup ruskich wozkow zakopowych - tzw ruskich dwokolkow made in china. Pierwsze proby jazdy po poludniowo amerykanskich wyboistych chodnikach byly dosc irytujace, jednak z czasem czlowiek sie przyzwyczaja a i plecy miej bola.
Jako, ze w Ekwadorze spedzilismy i tak za duzo czasu ruszylismy w dzicz totalna - czyli kierunek Kolumbia.
Trwoga nas ogarniala za kazdym razem jak slyszelismy niebezpieczne opwiesci innych wloczykijow, ktorzy wracali Ameryki Centralnej i Kolumbii. No ale jak nie sprobujesz to wiedziec nie bedziesz. Ubezpieczeni w dwa gazy lzawiace i noz taktyczny w kieszeni ruszylismy na granice Ekwadorsko - Kolumbijska.
Tani autobus dowiozl nas ze stolicy do podgranicznego miasteczka Tulcan, jeszcze po stronie ekwadorskiej. Jako, ze nie zbyt podobal sie nam pomysl przekraczania granicy o zmroku zostalismy jeszcze jeden dzien na przyjaznej ziemi. Tulkan trudno zaliczyc do uroczych miasteczek ale posiada jedna wazna atrakcje na skale krajowa - cmentarz. Cmentarz to nie byle jaki, gdyz ozdobiony jest pieknie uksztaltowanymi ludzka reka krzakmi, starannie przycinanymi na roznorodne ksztalty  i formy - ludzkie i zwierzece. Doprawdy arcydzielo sztuki ogrodniczej. Ponadto w miescie tym zyje trzech polskich ksiezy, ktorzy zawsze sluza pomoca rada i wolnym pokojem dla strudzonych tulaczka rodakow.
mi9W milych cmentarnych nastrojach ruszamy tam, gdzie sami wiecie co sie lyka - KOLUMBIJSKA KAWE!!!!
to co zwykle plus pare ekstrasow

mila cmentarna atmosfera