niedziela, 29 maja 2011

Krotkie zapiski z dzungli

Gdy zaczyna Cie oblewac obfity pot, koszula lepi sie do ciala jak by nie byla prana przez tydzien, dookola widzisz tylko chaos zmieszany z lekcewazacym lenistwem, a twoje rece udezaja raz za razem by ubic rozjuszone komary to znaczy ze w koncu dotarles do ....selwy.
Mozna wybrac samolot, z Limy do Iquitos lot trwa zaledwie 2 godziny, my jednak postanowilismy skomplikowac ta podroz na maksa i przedrzec sie droga rzeczna przez peruwianska dzungle zwana tutaj selwa. W Pucallpie, miescie portowym nad rzeka Ucayali, zakupilismy hamaki i zaokretowalismy sie na starej barce transportowej. Poniewaz do Iquitos nie dociera zadna droga, a miasto jest dosc duze, wszystkie zapasy docieraja tu glownie za pomoca barek. Po rozmowie z kapitanem ustalilismy, ze odplywamy dnia nastepnego z samego rana. Barka posiada jedno pietro przeznaczone na hamaki, natomiast cala reszta zawalona jest wszystkim co potrzebne jest do zycia.
Barka w samo serce dzungli

Ludzie czekaja juz od wczoraj na wyplyniecie, jednak kapitan na pytanie czy juz ruszamy, z usmiechem na twarzy odpowiada, ze lada moment odplywamy. I tak czekali dwa dni ( my tylko jeden), az wtorkowym popoludniem silniki ruszyly, a zaladowana po brzegi barka powolnie ruszyla w glab amazonskiej dzungli.
Atmosfera na pokladzie jest gesta. Gesta od ludzi, potu, zalodowanego towaru i oczywiscie hamakow. Jednak nie wyczowa sie zadnego napiecia i zlosci. Tu wszyscy sa przygotowani, ze podroz moze sie opoznic o godzine, dzien, czy wiecej:))) W porcie powiedziano nam ze barka plynac bedzie ok. 4 dni plynelismy dokladnie 6:))) W selwie czas nie odgrywa priorytetowej roli w zyciu tutejszej ludnosci.
z powodu tloku lepiej sie nie ruszac wogole

Tak wiec znalezlismy sobie kacik dla siebie w platanie sznurkowi i hamakow. Czas w podrozy mijal powoli i leniwie, urozmaicany miejscami pewnymi zdarzeniami. Oprocz nieoczekiwanych zwrotow akcji typu utkniecie na mieliznie na 2 godz. czy wypadnieciu krowy za burte wraz z jej akcja ratunkowa, najwieksza atrakcja byly momenty zawijania do malych wiosek. Wtedy to sie dzialo, na poklad wbiegala banda z pysznosciami z dzungli. znakomite rybki pieczone w ogniu, owoce w tym banany o smaku jablka i inne znakomitosci. Ponadto glowna rozrywka bylo podziwanie niedostepnej i tajemniczej natury oraz zycia rzecznego. Szkoda, ze caly czas byla taka sama ta natura:)))
swieza rybka z Amazonki

Bylo cos niepokojacego w tej barce. Nie chodzi tu o to, ze caly czas sie psula i sie z czyms zderzalismy. Bardziej nas nie pokoilo to co sie dzialo w kuchni:))) Ogolnie zarcie bylo paskudne. Na sniadanie wodnista papka maczna o slodkawym cynamonowym posmaku plus bulka dla zapchania. Na obiad i kolacje cos bardziej stalego, glownie ryz badz rosol zalezy co sie nawinelo. Wszystko to przygotowywal zniewiescialy gej ze swoim 12 letnim "pomocnikiem". Chlopaki byli udani, doprawdy robili czasem niezly show na pokladzie. Jednak adorowanie Seby nie przynioslo pozadanych skutkow, a Seba musial chodzic do kibla okrezna droga:)))) Najglupsze bylo to, ze odzucenie zalotow kucharza geja przynosilo za soba powazne konsekwencje kulinarne. Zamiast swiezutkiego chlebka dostawalo sie czerstwa bule:)) doswiadczyl tego jeden z naszych hamakowych sasiadow, ktory takze wpadl w sidla gejowskich amorow.
Wszystko bylo mile i przyjemne......ale...... cholerka troche dluuuuuugo. Po czwartym dniu popadalo sie w lekki marazm splywowy. My jeszcze mielismy ksiazki i jakies inne rozrywki ale ludzie na pokladzie potrafili robic ....nic.. przez 6 dni. Dobrze, ze sa do tego przyzwyczajeni, ale o tym pozniej:)))
DZien 6. Zbiza sie poludnie, a naszym oczom ukazuje sie upragnione Iquitos polozone u bram rzeki Amazonki. Wysiadamy na lad i mozemy poczuc, ze jestesmy w sercu selwy. Bierzemy motoriksze i udajemy sie z zatloczonego nabrzeza do centrum. Wszyscy w kolo powtarzali zeby uwarzac, ze Iquitos jest niebezpieczne. Jednak podczas czterech dni naszego pobytu napotkalismy samych git ludzi.
Juz dawno nie bylismy w miescie gdzie jest tyle rzeczy do zobaczenia i zrobienia. Iquitos i okolice sa tak inne i egzotyczne, rozniace sie od wszystkich miejsc, ktore do tej pory odwiedzilismy.  Chodzi tu potroche o ludzi, znacznie rozniacych sie wygladem od peruwianczykow z gor ale przede wszystkich o dzikosc miasta, ktore rzadzi sie swoimi prawami, prawem selwy. Wyjatkowym miejscem do odwiedzenia jest rynek i dzielnica Belem. Zaczynajac od rynku, nie rozni sie on wygladem od innych zatloczonych peruwianskich marketow, a oferowanymi produktami. Oprocz zywych dzikich zwierzat z dzungli typu: malpy, aligatory, papugi, tukany, zolwie i inne, mozna takze sprobowac tych samych zwierzakow z grilla:( przykre ale to tutejsza rzeczywistosc. Ciekawy jest dzial z szamanskimi i miksturami i przedmiotami. Znajdzie sie tutaj miksture na kazda przpadlosc od zalamania milosnego po raka. Dosc popularnymi produktami sa chalucynogenne produkty takie jak Ayahuasca czy San Pedro.
Targowisko Belem

Targowisko w Belem takze

UUUUUUUU!? malpka za 20 zl

Z rynku schodzi sie do zatopionej przez pol roku dzielnicy Belem. Teoretycznie jest to najniebezpieczniejsza okolica w Iquitos, lecz plywanie po niej za dnia kanou nie nalezy do rzeczy ekstremalnych. Do pierwszych domow mozna jeszcze dojsc po kladkach lecz juz dalej tylko lodka. Wszystkie lokale umieszczone sa tu badz na palach badz na plywajacych drewnianych platformach. Jest tu wszystko: sklepy, szkoly, bary i dyskoteki ktore pod wplywem ciezaru tanczacych ludzi podtapiaja sie na kilkadziesiat centymetrow, tworzac wodne potancowy. Wskoczylismy sobie na jednego malego do plywajacego baru. Nie podaja tu normalnych drinkow tylko wyciagi z drzew badz owocow. Dosc mocne wiec powsciagliwie skonczylismy tylko na paru:)))) W porze suchej cala woda opada razem z domami i wolimy sobie nie wyobrazac jaki panuje tu wtedy syf. A propo syfu, wszechobecne sa tu komary. Dwa miesiace przed naszym przyjazdem miasto nawiedzila epidemia dengi  i chorobe te traktuje sie tu niezmiernie powaznie.
na jednego z Andrzejkami

Plywajace slumsy Belem

Glowna atrakcja turystyczna miasta jest Quistococha. Ogrod zoologiczny polaczony z plaza miejska nad przyjemna laguna. Milo sobie ogladac z bliska ( naprawde z bliska) wszystkie potwory zyjace w dzungli. Zyje tu duzo jaguarow i pum. Trafily tu zabrane z wiosek gdzie jako male kociaki byly zwierzakami domowymi, a jak urosly zaczely stanowic problem. Nie moga wrocic do dzungli, gdyz nie umieja polowac wiec zoo jest ich jedyna opcja oprocz przerobienia na portfele i paski dla turystow. Wiele innych gatunkow widzielismy po raz pierwszy w zyciu, wiekszac z nich takze zostala zarekwirowana przez policje turystyczna. A propo owej policji - zostala utworzona dla ochrony dzikich zwierzat jednak w rzeczywistosci nie robi nic w tym kierunku. Jak wiekszosc ludzi selwy sa dosc leniwi i podchodza do swojej pracy z dosc duzym dystansem. W zasadzie kazdy podchodzi tu do wszystkiego z lekcewazacym dystansem. Tak wiec czasem wydaje sie, ze ci ludzie po prostu nie robia nic albo chcieli by zeby tak bylo.
Niedaleko zoo znajduje sie centrum ratowania morswinow amazonskich. Fundacja finansowana ze srodkow USA utworzona zostala glownie w celu ksztalcenia ludzi, dla ktorych zwierzaki te stanowia niezly przysmak. W swojej placowce maja trzy okazy, ktore mozna karmic podczas gdy opiekun udziela ciekawych informacji.
malutka 3 ms krowa morska

Ostatnim etapem naszego pobytu w selwie byla wyprawa w glab selwy na dzikie i niebezpiczne przeprawy. Tak mialo byc z zalozenia:))) jednak dzungla nie jest tak niebezpieczna jak mozna sie spodziewac. Glownymi drapieznikami sa jaguary i aligatory, jednak te pierwsze zyja na terenach suchych a te drogie sa masowo polowane i zjadane, wiec spotkac jednego duzego to spore szczescie:)))) W lesie spedzilismy cztery dni z naszym przewodnikiem, ktory pokazywal nam rozne zwierzaki oraz uczyl jak uzywac wielu roslin medycznych.
wielkie drzewa - scinane na potege

Bozenka wcina tlusciutkiego robala Suri

zelazny uscisk - waz Boa we wlasnej osobie

pirania - pospolita ryba jeziorna

Region ten w porze deszczowej zalewany jest przez wode tak wiec glownie plywalismy kanou. Rankami wyplywalismy na tropienie roznych stworzen od malp po rozmaite ptaki, a wieczorami pod oslona mroku "polowalismy" z kamera na aligatory. Aligatory znalezlismy ale tylko male:))) pewnie reszte juz zjedli:((( W zasadzie wszystkie zwierzeta w selwie sa zagrozone z powodu rabunkowych i niekontrolowanych polowan na nie. Zjada sie tu wszystko co sie rusza, nie myslac czy jest to gatunek zagrozony czy nie. Tak samo jest z wycinka drzew. Wycina sie cale polacie lasow bez kreatywnego zasadzania na ich miejsce nowych upraw lesnych. Czasami po prostu rece opadaja jak slucha sie bezmyslnych tlumaczen. Jesli sie chce ratowac dzungle najpierw trza wbic tym prostym ludziom do glowy jakie bezmyslnosci tutaj wyprawiaja. Podczas naszej wyprawy lowilismy sobie rybki w rzekach i lagunach, pewnego dnia wybralismy sie na polow pirani, ktore wieczorem skonsumowalismi. Jedna z atrakcji wypadu do dzungli byl seans spozywania chalucynogennej Ayahuasci w towarzystwie szamana. Seans okazal sie lipa na maksa. Bozenka sie rozchorowala a ja nic nie poczulem, nawet jednej wizji , co za lipa. Ale z poczatku bylo naprawde kosmicznie z szamnskimi spiewami i modlami w towarzystwie nadchodzacej burzy i odglosow dzikiej selwy. Pewnego ranka znalezlismy u siebie w domku wlochata i wielka tarantulle:)))  zlapalismy weza Boa, wokol nas lataly krwiopijcze nietoperze a po drzewach chodzily malpy:))) ogolnie wypad zaliczamy do udanych jednak nalezy zaznczyc, ze niedlugo w selwie nie bedzie duzo zwierzat, a zostana tylko komary.
spotkania bliskiego stopnia

sielanka w dzungli

Teraz jestesmy w malym miasteczku na brzegu rzeki Maranon, Naucie, i czekamy na barke, ktora nas wywiezie z selwy. Mielismy dzisiaj okazje przyczynic sie do zaglady aligotorow i skosztowalismy jednego z grilla. Na nieszczecie okazal sie dobry, troche podobny do kurczaka. Wyrzuty sumienia dobijaly nas przez pol dnia ale potem potraktowalismy to jak danie regionalne gdzyz tu nie jest to nic nadzwyczajnego.
jedno z najniebezpieczniejszych zwierzat selwy - z grilla ?! (smakuje jak kurczak)

poniedziałek, 23 maja 2011

A droga dluga jest

Oj dluga... a w szczegulnosci kiedy chce sie przejechac z wyzyn do dzungli w dodatku przez wybrzeze :) Tak wiec zaraz po powrocie z Machu Picchu wsiedlismy w 22 godzinny autobus do Limy. Podroz umilaly nam filmy akcji. Pierwsza seria 3 filmow z Willem Smithem faktycznie umilala nam czas, kolejna seria kilku z Brucem Willisem juz nie tak bardzo, a jak puscili CD z Jean Claude Van Dammem w roli glownej,wymieklismy :)
Nalezy wspomniec, ze zeby dojechac na wybrzeze nalezy najpierw wspiac sie na ponad 4000 m, a nastepnie zjachac do poziomu morza (zatem kilkaset km serpentyn jamii). Nie musze wspominac dla czego kierowca rozdawal kazdemu woreczki foliowe i czemu niektorzy brali po kilka. Po prostu ¨zarzygana trasa¨!
Nastepnego dnia rano dojechalismy do Limy. Znajac Lime z niehlubnych opowiesci innych podrozujacych postanowilismy nie zatrzymywac sie tam i zakupilismy bilety na wieczorny autobus do Pucallpy (miasta-portu skad poplynelismy dalej), nalezy wspomniec, ze to kolejnie dwadziesciakilka godzin w autobusie (ale o tym zaraz). Lima podobno nie powinna powstac w miejscu, w ktorym istnieje. Ludzie mowia, ze Francisco Pizarro (zalozyciel miasta) musial byc niedokonca trzezwy podejmujac decyzje o miejscu zalozenia miasta, poniewaz przez przewazajaca wiekszosc roku slonce chowa sie za gruba warsta chmur i generalnie klimat nie nalezy do najlatwiejszych. Niemniej jednak, stolica Peru zaskoczyla nas bardzo pozytywnie, okazala sie byc zupelnie inna niz sie spodziewalismy. Oczywiscie jak kazde duze miasto ma swoje dzielnice biedy, ale generalnie jest to nowoczesne miasto z rozwinietymi dzielnicami, gdzie piekna zabudowa kolonialna kontrastuje z nowymi wymyslami arhitektury. Moze 1 dzien na zwiedzenie 7,6 milionowego miasta to nieduzo, ale wybralismy sobie ciekawe smaczki. Oczywiscie sniadanko na merkado central (czyli na rynku glownym), gdzie sie zywimy w kazdym miescie. Nastepnie szybka wizyta na Plaza de Armas (centrum) i oficjalna, nudna jak flaki z olejem, zmiana warty przed palacem prezydenckim.

Lima "Plaza de Armas" - najstarsza fontanna w kraju
 Tak na marginesie Peru jest akurat przed 2 tura wyborow prezydenckich i nie bardzo ma na kogo glosowac. Pierwszy kandydat, a wlasciwie kandydatka Keiko jest corka prezydenta sprzed 2 kadencji, ktory obecnie odbywa kare 25 lat pozbawienia wolnosci za zbrodnie przeciw opozycji. Drogi kandydat, Olanta byly wojskowy, jawnie mowi o zmianie systemu w Peru, krytykuje kapitalizm, a jego filozofia jest bliska ideom Hugo Haveza prezydenta Wenezuleli, ktory w swoich socjalistycznych ideach ma zapedy totalitarne.
Ciekawostka za to jest, ze w tych wyborach startowal Polak, Kucinski. Wlasciciel telewizji Selva, czyli ¨tv in the jungle¨. Byl to kandydat ludzi wyksztalconych ze swiadomoscia tego co dla kraju dobre. Odpadl w pierwszej turze, gdyz jego elektorat stanowi raptem 30% spoleczenstwa. Wracajac do naszej wycieczki po Limie, nastepnym przystankiem byla dzielnica Miraflores. Z licznymi parkami i placami oraz cenami godnymi London City. Glowna atrakcja Miralfores jest park milosci (niwiele tam drzew) ale jego polozenie na wysokim klifie nad oceanem robi wrazenie. Stoi tam wielki monument pary w uscisku milosnym (wyjatkowo kiczowaty), gdzie podobno Peruwianczycy czesto oswiadczaja swoja milosc. Kilkadziesiat metrow od parku milosci znajduje sie most samobujcow, gdzie wg badan najczesciej targaja sie na zycie osoby po zawodach milosnych wlasnie.
Miraflores - park zakochanych :*
Droga przez dzungle do Pucallpy

Lima zapewnic moze troche adrenaliny jako centrum serfingowo - paralotniarskie. Troche zalowalismy, ze mielismy juz bilety bo lekcje serfingu okazaly sie dosc tanie i mozna by bylo sobie poszalec na falach:))
Autobus do dzungli musial ponownie przejechac przez Andy wiec przeprawa wygladala podobnie do poprzedniej. trwala rownie tyle samo dluuuugo. W Pucllpie spedzilismy tylko noc gdyz nad ranem mielismy barke dalej w glab dzungli do jedynego miasta na swiecie gdzie nie da sie dotrzec droga ladowa - Iquitos.

środa, 18 maja 2011

Wielka, mistyczna komercha, czyli wizyta na Machu Picchu

Wybrzeze peruwianskie przypomina wielka pustynie i nie ma tu nic przyciagajacego uwagi. Sprobujemy bardziej na polnoc, ludzie mowia ze widzieli tam palmy:)))
Teraz stanelismy przed wyprawa na najwieksza atrakcje Ameryki Pd. (wedlug niektorych) - przeslynnym, wpisanym ostatnio na liste 7 nowych cudow swiata - Machu Picchu. Byla to dla nas przeprawa trudna ze dwoch wzgledow. Pierwszym bardzo prozaicznym byla odleglosc od wybrzeza do dawnej stolicy Imperium Inkow, Cusco, jedzie sie ok. 40 h autobusem. Jest to doprawdy przeprawa calkowicie rujnujaca morale w odziale. Drogim bardziej psychicznym odczuciem jest ....jak by to nazwac....lek przed zawodem. Tzn spodziewacie sie czegos wielkiego, jedziecie 40 dlugich godzin, placicie duzo pieniedzy (wstep do zaginionego miasta kosztuje ok 120 zl) iiiiii co...???
No i po kolei za raz Wam napiszemy jak to wyglada:)))))
Zaczniemy od Cusco gdyz miasto posiada w sobie bardzo duzo potencjalu i robi przyjemne wrazenie. Jako. ze byla to dawna stolica Imperium Inkow jest calkiem wiekowe. Starowka usiana jest pieknymi kosciolami i budynkami sakralnymi. A tak wlasciwie to nasunelo nam sie pytanie - w jakim celu budowano kiedys kosciol na kosciole????. z dawnym inkaskich swiatyn nie zostalo duzo, gdyz wszystkie zostaly rozebrane przez hiszpanow, a material wturnie uzyty. Przygladajac sie konstrukcja  mozna dopatrzyc sie pierwotnych ornamentow. Ciekawi fakt, iz wszystkie inkaskie budowle byly usiane zlotem i srebrem jednak ze hiszpanie wywiezli z tad wszystko co do grama. Pierwsi konkwistadorzy przybyli tu w 1533 roku, a w rok pozniej nadjechal sam Frncisco Pizzaro. Od tamtej pory Cusco stalo sie centrum hiszpanskiego kolonializmu na rejon andyjski.
Potomkowie Inkow wciaz przechadzaja sie po miescie

Kolejne z serii kolonialne i piekne

Cusco - Plaza de Armas

Z powodu swej wiekowej znakomistosci miasto wpisane zostalo w 1983 roku na liste UNESCO, a rocznie odwiedza je ponad 1,5 mln turystow.
Zwiedzanie miasta jak to zwiedzanie, urozmaicane piwkiem spacery po mistycznych uliczkach. Wszystko fajnie, spokojnie przyjemnie dla oka ...ale... juz chyba nam sie znudzily te poludniowoamerykanskie miasta. wszytskie sa do siebie podobnie ladne.
No i podczas tych spacerow po miescie Bozenka nagle przypomniala sobie interesujaca rzecz, ze tutaj szama sie swinki morskie. No i zaczely sie poszukiwania. w koncu wyladowalismy w wiosce Tipon 20 km od miasta, ktora slynie z przyrzadzania najlepszych swinek w okolicy. Poza tym sa o polowe tansze niz w restauracjach miejskich- jest to towar dosc ekskluzywny. Posilek ten to przezycie dosc drastyczne dla ludzi z miekkim sercem. Swinka, ktora my trzymamy w domu nagle znajduje sie na twoim talerzu, upieczona z beznadziejnie rzeczywistym usmiechem na twarzy. No i co......mowi sie w duszy wszyscy to tu jedza i nie jest to jakis gatunek na wymarciu. Wiec najpierw odrywa sie jedna nozke ..a pozniej juz idzie. Po pol godzinie znika caly szczur z talerza i zostaja tylko male kosteczki na talerzu i lekki wyrzut sumienia na duszy. Jak smakuje, na pewno nie jak kurczak, troche sie ciagnie i jest tlusciutka:))) ale na pewno godna polecenia.
Po kilku dniach w Cusco zdecydowalismy, ze juz czas na najwiekszy show.
Zyczymy smacznego

Swinka morska to mile wlochate stworzonko domwe:)))

Szczur na talerzu

Machu Picchu znajduje sie jakies 100 km od miasta i pomimo ze odwiedza sie je juz od przeszla 100 lat dostanie sie tam wciaz stanowi pewna zaglostke dla turystow z takim budzetem jak nasz. O toz sa tzry mozliwosci dotarcia na miejsce:
1. Trekking - zalezy jaka trasa, mozna isc masowo z rzeka turystow slynna Inka Trail. Jednak trzy dni na zatloczonej sciezce nie robi nas wogole. Ponadto jak sie pozniej okazalo jest tu tyle turystow, ze trza robic rezerwacje na chodzenie ta trasa z trzymiesiecznym wyprzedzeniem i jeszcze placic(CHORE!!!) Sa tez inne malowniecze trasy kilkudniowe, na ktorych jest sie praktycznie samym. Jednak my bylismy juz troche zmeczeni trekingiem.
2. Pociag- opcja najbardziej luks i najdrozsza. Za ciuchcie do Machu Picchu i z powrotem trza zaplacic ok 100 dolarow ale sa tez opcje za 200 dolcow. Tez odpada
3. Samochod - calodniowe przedzieranie sie  pzez gory vanem na kilkanascie osob. Jest to opcja najekonomiczniejsza i w sumie przyjemna.
Tak wiec samochodem dotarlismy do Hydrelktryki i z tamtad trzeba przespacerowac sie jeszcze do Aguas Calientes, wioski u podnuza Machu Picchu. Na wieczor zladowalismy w wiosce, kupilismy bilety i zrobilismy rozpoznanie. Jest tu masa turystow, dziennie miasto odwiedza 2 tys. przyjezdnych.  Jest to maszynka do robienia pieniedzy.
W wejsciu do zaginionego miasta moze towarzyszyc wspiecie na gore Wayna Picchu ( ta, ktora jest widoczna na kazdym zdjeciu z ruinami), jednakze pozwolenie na to dostaje tylko pierwszych 400 osob:)))) Zabawne to szystko:))) tak wiec komercha zaciska petle jeszcze bardziej na twojej szyii. Postanowilismy, ze chcemy wejsc na ta gore i wstaniemy o 4 rano by byc pierwszymi o 6 na otwarcie. Rano , po ciemku zebralismy sie z lozek i ruszylismy zaspanym krokiem w mrok. Jak sie okazalo ludzie tez chcieli byc przebiegli i szlismy wszyscy razem do pierwszego punktu kontrolnego. A tak wogle kontrole na Machu Picchu sa dokladniejsze niz nalotnisku: paszporty, bilety, zakaz jedzenie, bilety, zakaz picia, paszporty, zakaz oddychania, zdejmowania butow, bilety....itp. Tak wiec o godz. 5 rano przy pierwszym szlabanie kontrolnym stoi juz z 200 osob ..tak na oko. Juz myslimy nie jest zle bedziemy w czterysecce:))) Nagle szlaban otwiera sie i tlum rusza w godzinny marsz pod gore. Praktycznie same mlode twarze. Kto nie ma sil moze jechac busem o 6, ale wtedy nie ma pewnosci ze bedzie w pierwszej 400tce. Tak wiec maszyna ruszyla, na poczatku wszyscy ida jednym krokiem. jest cieplo, ludzie zaczynaja sie meczyc ale nikt nie przystanie na nawet na chwiel zeby odsapnac, Nikt nie stanie zeby zawiazac buta bo straci miejsce. Tak wiec 400ta moze wiecej osob sciga sie w morderczej wspinaczce na Machu Picchu:)))) My rowniez mkniemy na gore stopien po stopniu, powoli czujac jak nogi odmawiaja posluszenstwa. Ludzie siadaj, zalamani lapia lapczywie powietrze. My sie cieszymy - wyprzedzamy, ale po chwili tez juz musimy przystanac. Smiejemy sie i wkurzamy jednoczesnie z tej wielkiej parodii w ktorej bierzemy udzial. W koncu po godzinie dobiegamy na gore i stajemy przed brama do Machu Picchu razem z setkami innych spoconych i umeczanych ludzi.
trzeba przyznac ze jeszcze nigdy nie placilismy tak duzo zeby sie tak umeczyc:))) No ale jestesmy Tu w tym slynnym miejscu:)))
Machu Picchu widok z Wayna Picchu

Zakochani na Machu Picchu
Precyzja inkaskich inzynierow

I tak jak balismy sie rozczarowania gdy zmiezalismy w te strony tak lek ten znikl od razu, poniewaz Machu Picchu jest po prostu niesamowite. Zobaczyc to na wlasne oczy jest doprawdy zaszczytem. Miasto na szczycie gory otoczone magicznym krajobrazem. Spedzilismy tu praktycznie caly dzien, podlaczylismy sie do grupy i sluchalismy opowiesci o najslynniejszym zaginionym miescie na swiecie. Ruiny sa bardzo dobrze zachowane a duza czesc z nich starannie odrestarowana. Pomimo tlumow nie odczuwa sie dyskomfortu. Takze wspiecie na Wayna Picchu bylo warte tej calej farsy z wyscigiem. Widok z lotu ptaka na ruiny po prostu miodzio. Trudno to opisac w sumie widac wszystko na zdjeciach:)))
W Machu Picchu spotkalismy rowniez znanych podroznikow z Gdanska - Celinke Mroz i Jarka Frackowiaka, ktorzy wlasnie szykuja sie do splywu rzeka Urubamba. Po kilku piwkach w parku roztalismy sie i tak jak dla nich dla nas tez zakonczyla sie przygoda na Machu Picchu:)))) 
Ujecie National Geographic :p

poniedziałek, 16 maja 2011

Krolestwo Inkow - wyzej niz kondory

Usmiechnieci ludzie!!!!! Pierwsza rzecz jaka da sie zauwazyc po przekroczeniu granicy boliwijsko-peruwianskiej. Po biednej i doswiadczonej przez bolesna historie Boliwii wjechalismy do serca krolestwa Inkow. Ludzie od razu zagaduja nas na ulicy, czestujac chlodnym piwkiem, dzieci biegaja w kolko i dokazuja co nie miara - nie rzadko okradajac nieuwaznych turystow. Troche tego brakowalo w poprzednim kraju.
A propo podsumowania tematu Boliwii, kraj to przepiekny o bogatej kulturze i niesamowietej przyrodzie. Jednak targany niepokjami spolecznymi i ogolnym chaosem zyciowym nie potrafii rozkwitnac w pelnii. Moze za kilkanascie lat ludzie beda sie tam czesciej usmiechac. Napotkany przypadkowo na ulicy mezczyzna przytoczyl interesujaca sentencje: tak na prawde Boliwia nie musiala by istniec. Czesc wziela by Brazylia, czesc Peru a poludnie przypadlo by Chille. Jednak kraj, ktory raz powstal musi istniec dalej.
O.k. dosc podnioslosci wracamy do melanzu po Peru:)))
pierwszy autobus dowiozl nas do Puno po drogiej stronie Jeziora Titicaca. Miasto mialo byc nasza destynacja na swieta jednak swoja brzydota zmusilo nas do nocnej jazdy do drogiego po Limie (stolica) najwiekszego miasta w Peru - Arequipy. Pomimo wielkosci zabytkowa starowka naduje mu kameralny i swojski charakter. Stare miasto wpisane zostalo w 2000 roku na liste UNESCO a jego poczatki siegaja 1540 roku kiedy to jeden z emisariuszy Francisca Pizarra postanowil zalozyc tu osade.
Biale Miasto Arequipa w towarzystwie wielkich wulkanow

Jedna z wielu bocznych uliczek w Arequipie

Miescina robi doprawdy pozytywne wrazenie, z posrod wszystkich kolonialnych miast jakie widzielismy do tej pory. Niektorzy nazywaja ja "bialym miastem" ze wzgledu na material z ktorego wykonane zostaly praktycznie wszystkie zabytkowe obiekty ( materialem tym jest jasny tuf wulkaniczny). Nad ogromna aglomeracja goruja jeszcze wieksze wulkany. Kolosy o nazwie, Misti, Chachani, Pichu Pichu o wysokosci siegajacej ponad 6 tys metrow sa widoczne z kazdego miejsca w okolicy.

W centrum miasta jest, jak w prawie wszystkich poludniowoamerykanskich miastach, Plaza de Armas. Sklada sie ona zawsze z pieknego kwadratowego skweru z centralnie umieszczona fontanna lub pieknym monumentalnym pomnikiem kogos kto zabil wielu indian albo uchronil wielu indian. Calosc otoczona jest pieknymi koscialami i kolonialnymi bydynkami z baldachimami. Tak tez jest w Arequipie, tylko z ta roznica ze tu wszystko jest znaczne wieksze:))
Jednym z ciekawszych zajec jest odwiedzenie Muzeum Santuario Andino z ciekawa ekspozycja .......mumiiiiiii:)))))
Jako, ze nie jestesmy milosnikami muzeow to sie wachalismy ale mumieeeee to jest to:)) Sprawa wyglada tak ze mumie zostaly odnalezione na szczycie jednego z pobliskich wulkanow, gdzie ok. 500 lat temu Inkowie skladali ofiary Bogom. Ofiary skladali po to zeby ...... w sumie z kazdej okazji. No i te mumie zamarzly na wysokosci ponad 6 tys. m. i sa w doskonalym stanie. Najwieksza atrakcja muzeum jest mumia o nazwie Juanita, ktorej cialo jest zachowane najlepiej. Dodatkowo ma wszystkie wlosy na glowie i zeby tez. Biedne mieli zycie Ci co zostali poswieceni Bogom. Juz jako dzieci wybierane albo ze szlachetnych rodzin badz jako najladniejsze z plebsu zamykane zostawaly w swietym palacu w stolicy imperium - Cusco. Tam czekaly na swoj sadny dzien. Jako nastolatkowie sami musieli przejsc setki km dzielacych stolice ze swietymi wulkanami badz innymi destynacjami, wspiac sie na ponad 6000 tys. m. wypic niedobra Czicze (alkohol pedzony z kukurydzy) najesc sie chalucynogennych badziewi, przejsc cala ceremonie poswiecenia a nastepnie dostawali motyka w leb. Przerabane jednym slowie. 
Ponadto w muzeum nie ma duzo eksponatow ale........ milo slucha sie opowiesci przewodnika o tradycjach i wierzaniach inkaskich.
Po czterech dniach melanzu w miescie przyszedl czas na danie glowne regionu czyli Kanion Kolka. Miejsce specjalne z dwoch wzgledow. Pierwszym z nich jest fakt, iz jest to drogi najglebszy kanion na swiecie ( srednio 3400m) a kolejnym to to, ze zawsze lata tu duzo kondorow.
Komitet powitalny w Kanionie Colca pt "Kup Pan cos!!!"

Wyzej niz kondory


Kanion Colca


Zakupiwszy prowiant wybralismy sie na trzydniowy trkking w dol i w gore. Jak sie pozniej okazalo to w gore bylo niesamowicie......meczace:))))) Tak wiec trzy dni uplynelo na ostrych zejsciach i wejsciach czasem z roznica wysokosci ponad 2000 m dziennie. Ale przygode umilaly piekne widoki, kondory i...... gorace zrodla. Jest to niesamowite uczucie po calym dniu charowy zanurzyc sie w zrodlach polozonych nad rzeka i podziwiac gwiazdy. Miodzio!!!! A jeszcze jeden piekny moment z tego miejsca jaki warto przytoczyc to w tedy kiedy stoi sie nad wielkim kanionem a ponizej ciebie lataja wielkie kondory:))))
gorace zrodla
luksusowe gorace zrodla:)))

plantacje kaktusow

zlowione nie kradzione
Skoczylismy jeszcze szybko nad ocean ale niebylo zbyt milo wiec szybko udalismy sie w strone najwiekszej atrakcji Ameryki Pd......Maczupicchu!!!!!