poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Corrdiliera Real i swiete jezioro Titicaca

Jako, ze Cordiliera Real znajduje sie w polowie drogi z La Paz do Copacabany nad jeziorem Titicaca polaczymy to w jedna historie, ktora ma wiecej haosu niz zoorganozowanej i przemyslanej wyprawy.
O gorujacej nad miastem Corrdylierze wiedzilismy tyle co nic, a plan udania sie w te dzikie i w zasadzie ciezko dostepne rejony narodzil sie po zobaczeniu przepinknego zdjecia Pasma Condorini :))) Pytajac ludzi tu i uwdzie zorganizowalismy sobie wyprawe:))) Z zapasem jedzenia i sil wyladowalismy na totalnym zapupiu gdzie jak sie okazalo nic specjalnie nie jezdzi oprocz chorendalnie drogich taksowek. Do miasteczka Tuni w gorach mielismy jeszcze 20 km, a ze odmowilismy taksowkarzom mielismy dwa wyjscia albo isc z buta z pelnym ekwipunkiem albo czekac az cokolwiek bedzie jechac w gory. Wybralismy opcje pierwsza, ktora po godzinie marszu przerodzila sie w opcje droga:))) No i po pewnym czasie oczekiwania zjawil sie tubylczy rozklekotany automobil, ktory zapewnil nam wzglednie tani dojazd w gory. Trreking trwal dwa dni i zdecydowanie trza powiedziec, ze ta czesc Corrdiliery jest fantastyczna. Nocleg w gorach na wysokosci ponad 5 tys. m n.p.m., okliczne wysokie, osniezone szczyty oraz fakt, ze bylismy tu jedynymi ludzmi ( tylko stada lam i alpak) sparwil, ze czulismy sie jak prawdziwi pionierzy. Nocleg na tej wysokosci spowodowl male komplikacje zdrowotne, gdyz temperatura spadla grubo ponizej zera a nasz ekwipunek przygotowany jest na minimum 5 stopni. Uwiezcie, ze grubo sie zdziwilismy jak rano ujzelismy nasz namiot sztywny od lodu. Ale poza tym dalismy rade i trud zostal wynagrodzony przez rasowo gorskie doznania:))))


Na szczyt za daleko ;)

Troche nam zmrozilo tylki

Najwiekszy z kondorow
powrot do rzezcywistosci okazal sie duzo prostszy niz sie moglo przypuszczac. Zlapalismy starego, rozklekotanego forda i dojechalismy do glownej drogi z zamiarem dotarcia nia do Copacabany. Ale........bo zawsze jest jakies ale:))) Okazalo sie, ze z powodu wielkiego tygodnia ruszyla z La Paz wielka pielgrzymka do Copacabany, ktora jest Calvaria i swietym miejscem. Okazalo sie rowniez, ze na ten rok przewidziano nowa trase pielgrzymki, ktora wiodla przez przepiekne wyspy na Titicaca. Podlapalismy pomysl od razu i ruszylismy w pseudo pielgrzymke. Pseudo poniewaz plan byl przejechac wszystko na stopa i przeplynac lodziami. Plan byl lichy bo jak sie pozniej okazalo trasa byla tak skonstruowana zeby nas upupic w polowie. Wyszlo na to ze faktycznie troche pojechalismy i polywalismy roznymi lodkami od wyspy do wyspy ...... ale co my sie nachodzilismy z tymi ciezkimi plecakami to nasze. W zasadzie to byla nasza osobista pielgrzymka. Ludzie na trasie czasami pierwszy raz widzieli gringo i mysleli ze jestesmy prawdziwymi pielgrzymami. W cale nam nie ulatwiali zycia, na pytanie czy jest jakis transport odpowiadali w stylu "pokazemy Wam droge", "nie mozecie jechac, musiecie isc", "to tylko 40 km" itp. Milo bylo obejzec jezioro Titicaca od zupelnie innej strony, od strony nie zniszczonej przez masowa turystyke. Lodzie jakimi przemieszcaja sie tutejsi sa roznorodne od motorowych, przez wioslowe do zaglowych. Te slynne trzcinowe, ktore wszyscy znaja z TV sluza jedynie za atrakcje dla turystow. Juz nikt nie korzysta z nich na codzien, gdyz sa malo praktyczne. Dla nas najmilsze chwile byly na lodzi wioslowej, gdzie nic nie zaklucalo swietosci Jeziora Titicaca. 

Pielgrzym

Wyspiarskie opowiesci

Komitet powitalny z Sekretarzem Generalnym wyspy na czele :)
Po dwoch dniach przedzierania sie przez szlak pielgrzymkowy dotarlismy do Capacabany i jako, ze czulismy sie czescia tego wszystkiego od razu udalismy do katedry i odmowilismy krotkie modly do Dziewicy z Candelarii. I to bylo by na koniec z religijna czescia, teraz nastapi czesc komercyjno - wypoczynkowa.
Jako, ze sie troche podziebilismy w gorach nie moglismy sie forsowac i spedzilismy trzy leniwe dni jedzac rybki, odpoczywajac i wygrzewajac sie na brzegach jeziora. Jedna noc spedzilismy na Wyspie Slonca (Isla del Sol) gdzie wedlug inkaskich wierzen codziennie rodzilo sie slonce. Wyspa ku naszemu zaskoczeniu nie jest komercejna i urzeka swoja idylliczna atmosfera. Ruiny starych swiatyn i przepiekny krajobraz pozwalaja na troche przeniesc sie w dawne czasy.

Copacabana w calej okazalosci

Inkaska Swiatynia Slonca

Swiete Titicaca
Samo jezioro Titicaca jest poprostu przeogromne. Polozone na wysokosci prawie 4 tys. m n.p.m. jest najwyzej polozonym duzym zbiornikiem wodnym na swiecie (kolejne z cyklu NAJ w Ameryce Pd.). W zasadzie jak sie na nie patrzy bardziej przypomina morze, a woda w nim krystaliczna i niebieska jak w Adriatyku. Szkoda, ze taka zimna ale czego sie spodziewac na takiej wysokosci:)))
Jako, ze to Wielkanoc postanowlismy podzielic sie jakiem juz w Peru i udalismy sie do Arequipy.......
WSZYSTKIEGO DOBREGO NA SWIETA i smacznego jajka:)))))

Narkotyki dla wszystkich!


La Paz - miasto, w ktorym spacer po bulki konczy sie zadyszka

No wiec jak pisalismy wczesniej zwiedzalismy najwyzej polozona stolice na swiecie La Paz (srednia wysokosc ok. 3600 ale miejscami trza sie wspinac na ponad 4000 m n.p.m.). Pierwsze chwile w miescie byly doprawdy dziwne. Wjechalismy autobusem do metropoli kolo poludnia i ledwo zdazylismy zobaczyc przepiekna panorame miasta a w tej samej chwili autobus stanal i kierowca przemowil do tlumu w stylu "koniec , strajk , droga zamknieta". Wczesniej pisalismy, ze boliwijczycy kochaja strajkowac, pozniej okazalo sie, ze strajki w La Paz trwaja juz od tygodnia. ( chodzi o place i warunki pracy) NO i wysiedlismy i tralujemy z plecakami przez rozwrzeszczany tlum protestujacych, zdeterminowanych ludzi. Ani to smieszne ani tragiczne - poprostu dziwne, ze w kraju tym kazdy moze zblokowac glowne ulice i nikt z tym nic nie robi. Chociaz miasto z lekka bylo sparalizowane nam nie przeszkadzalo to w jego zwiedzaniu.
La Paz jako stolica jest przeogromna, polozona w rozleglej dolinie robi piorunujace wrazenie. Zaskakujace jest to ze w cale nie jest przytlaczajaca. Meczaca tak, ale tylko z powodu wysokosci. Gdy wybralismy sie zrobic panoromiczne zdjecie do wyzej polozonych dzielnic spacer przerodzil sie w istny trud taterniczy. Tak wiec zwiedzajac miasto nalezy uzbroic sie w cierpliwosc bo pospiech nie sluzy tu zdrowiu:)))

La Paz

To tez La Paz


Spacer po miescie to istny trud taterniczy:))
 Nie tylko samo La Paz jest atrakcja, ale takze kilka rzeczy w jego bezposredniej okolicy. Po pierwsze mozna wspiac sie na okoliczne 6 tysieczniki i nie jest to trudne. My jednak postanowilismy obnizyc loty do tych naszych 4 tys:)) Druga wspaniala rzecz to Droga Smierci ( World´s Most Dangerous Road) czyli zjazd na rowerze z gorki:)))
Droga Smierci zasluguje na osobny akapit bo to zaliczyl Seba..... i przezyl ....i nic se nie zrobil. Jest to o tyle zaskakujace, ze o wypadek tu nie trudno. Jest to 61 km czystego zjazdu w dol, ok 3 godzin jazdy rowerem po czasem ekstremalnie niebezpiecznych zakretach, z ktorych jak sie wypadnie laduje sie w kilkuset metrowej przepasci. Ogolnie trasa zaczyna sie na wysokosci 4650 m n.p.m. a konczy na wysokosci 1200 m n.p.m. . Jest to 3600 m zjazd na prawie profesjonalnym sprzecie troche rozklekotanym, ale sprawnym w 78% ( w sumie licza sie tylko chamulce:))). Trasa dzieli sie na dwie czesci pierwsza asfaltowa, gdzie predkosc dochodzi do 70 km/h oraz na szutrowa bardziej techniczna z ostrymi zakretami i wielkimi przepasciami. Poziom adrenaliny jest tak duzy, ze nawet na drogi dzien czlowiek chodzi lekko pobudzony. Nazwa trasy wziela sie od liczby wypadkow samochodowych, ale takze raz na rok ginie jedna osoba na rowerze:((( (moim zdaniem to i tak malo).

World´s Most Dangerous Road

Zakret smierci
Trzecia rzecz to pamiatki. Pierdoly sa tu tak przyjemne dla oka, ze nie sposob sie czasem im oprzec. No i jak to bywa czlowiek popada w szalenstwo suvenirowe. Troche sobie pokupowalismy i teraz nasze plecaki sa jeszce milsze do noszenia:))))) Niektore kramiki z suvenirami sa dosc dziwne i lekko intrygujace. Mozna w nich zakupic lamie embriony i inne dziwne mikstury i przyzady do czarow. W Boliwii wciaz miesza sie chrzescijanstwo z lokalnymi mistycznymi wierzeniami. Na przyklad pod budowe nowego domu wkopuje sie w fundamenty embriony lam, ale takze na glebokich prowincjach zdazaja sie przypadki zakopywania noworodkow!!!!
Zapomnielibysmy dodac, ze trafila nam sie niedziela palmowa. Jako, ze to pierwsze swieta poza domem postanowilismy pojsc do kosciola i poswiecic palemki. Kosciol trafil sie nam nie bez hecy bo sama bazylika San Francisko. Przepieknie zdobiona budowla w ornamenty laczace style indianskie i chrzescijanskie. Palemki tez inne niz u nas, plecionki z trzcinny w roznych ksztaltach i rozmiarach. Msza na szczescie okazala sie krotka a palemki zachowalismy do Wielkanocy.

Kup Pan palemke:))
W La Paz mozna zostac duzo dluzej niz my to zrobilismy i z pewnoscia sie nie nudzic. Kazdy znajdzie tu cos dla siebie a agencje turystyczne propunuja rozne zwariowane rzeczy. My podpatrzelismy niektore z pomyslow i wybralismy opcje trekkingu w gorujacej nad miastem Corrdilierze Real ( oczywiscie na wlasna reke). Po krotkich przygotowaniach ruszylismy w droge heyyy:)

piątek, 15 kwietnia 2011

Gorzysta roznordnosc, czyli bliskie spotkania z tubylcami.

Wracamy do Naszych drogich sluchaczy po dluzszej nieobecnosci. Brak naszej aktywnosci spowodowany zostal utknieciem w pewnej malej uroczej miejscowosci. Utknac w Boliwii mozna z kilku powodow: sraczki, braku transportu, lawin blotnych lub urok danego miejsca nie pozwala na jego opuszczenie. Istnieje inna opcja, ktora w zasadzie laczy poprzednie - wlasciwie to nam sie przytrafilo w Samaipacie, ale o tym pozniej .....
Po urokliwej Tupizie pojechalismy do najwyzej polozonego miasta na swiecie - Potosi 4070 m. n. p. m. . Ciekawe miejsce ale dosc chaotyczne, po urokliwym poludniu zetkniecie z taka iloscia spalin bylo w zasadzie dobijajace. W dodatku Seba dotsal sraczki i pierwszy dzien w tym miescie byl ....trudny.
Jak mowia legendy Potosi bylo najbogatszym miastem kolonialnym hiszpani do tego stopnia, ze ulice wylozone byly srebrem jakos 300 lat temu. Teraz wylozone sa smiecmi i brukiem a samo miasto do najbogatszych nie nalezy. Z wielkiego splendoru pozostala tylko architektura kolonialna (wpisana na liste UNESCO) i wielka kopalnia srebra. W zasadzie gorujaca na miastem gora to jedna wielka kopalnia, ktora czynna jest od ponad 400 lat i pochlonela jak dotad ok 8 mln istnien ludzkich pracujacych w jej otchlaniach. Za czasow kolonialnych z tej gory pochodzilo ok 70 % swiatowych zasobow srebra. Obecnie kopolnia dziala na pelnych obrotach i mozna ja zwiedzac z lokalnym przewodnikiem. Jako, ze jest glowna atrakcja miasta my tez sie udalismy w odwiedziny do gornikow. Tradycja jest kupowanie gornikom prezentow na lkolanym rynku gorniczym. Jest to sprawa kosmiczna bo kupuje sie glownie alkohol ( 97 %), liscie koki i............kurka dynamit!!!!! I sprawa nie byla by dziwna gdyby nie to, ze uzbrojona laksa dynamitu kosztuje ok 6 zl!!!!!!! i kazdy moze se kupic ile tylko chce tego cudenka. Co prawda wladze miasta zakazaly sprzedazy turystom ale....to jest Boliwia wiec nikt se z tych zakazow nic nie robi:))))) No wiec uzbrojeni po zeby idziemy w czarne otchlanie Cerro Rico. Wycieczka nie jest latwa tak jak praca chlopakow, ktorzy tyraja tu calymi dniami. Mozna spotkac nastoletnich gornikow a takze i kobitki rozlupujace kamienie w poszukiwaniu mineralow. Sprawa jest smutna tak jak smutna jest rzeczywistosc boliwijskiego gornika. Gina tu caly czas ludzie, a rzad nie przejmuje sie ani warunkami pracy ani jakimikolwiek swiadczeniami dla tych ludzi.
Tak tylko wtracimy, ze Boliwia to jeden wielki strajk. Strajkuja wszyscy od gornikow, matek z dziecmi poprzez inne zawody - lekarzy , nauczycieli. Tu nawet sie strajkuje przeciwko strajkom. Tak wiec wiekszasc czasu glowne miasta sa blokowane przez smutne i chalasliwe pochody ludzi, ktorzy chcieli by zyc odrobine normalniej.

wladza w rekach ludu! czyli dynamit za 6 zl

Ciezka dola gornika

liscie koki - podobno dobre na wszystko
Wracjac do Potosi i do naszej wycieczki- przyzylismy nic nam nie spadlo na glowy a sama kopalnia robi duze wrazenie. W okolicy 20 km od miasta sa bardzo przyjemne gorace zrodla wiec po wszystkim pomoczylismy tylki w gorskich krajobrazach.  A wieczorekiem rozkoszowalismy sie przy Potosinie, browarze najwyzej polozonym na swiecie.
Niedaleko Potosi znajduje sie inne miasto zupelnie juz inne, perla architektury kolonialnej Boliwii - Sucre. Starowka wpisana na liste swiatowgo dziedzictwa UNESCO po prostu olsniewa. Do miasta ciagna tlumy turystow, a co za nimi - pieniadze. Olsniewajaco biale stare maisto Sucre jest zadbane, bezpieczne i jakby lekko wyjete z boliwijskiej rzeczyistosci. Pieknie polozone wsrod gor z licznymi bialymi kosciolami w czasach kolonialnych bylo rowniez niesamowicie waznym osrodkiem zamorskim Hiszpani.

sobotnia potancowa

Sucre. Ma duzo takich budynkow
W miescie spedzilismy ponad tydzien, gdyz nas urzeklo i mielismy rowniez sraczke ( jest ona udreka turystow w Boliwii). Jak juz wydobrzelismy i nabralismy sil udalismy sie na malo popularny trekking w okoliczne gory, gdzie kiedys rzadzili wielcy Inkowie. Jako, ze jest malo popularny sam wyjazd z miasta byl ciekawy. Zaladowlaismy sie na wielka ciezarowke z kulkudziesiecioma innymi lokalsami i ich wielkim dobytkiem. Kazdy mial swoje 10 cm prywatnosci. Spotkalismy rowniez dwojke innych zadnych przygod gringo Alison i Billego i razem bladzilsmy po gorskich bezdrozach przez trzy dni. Bladzic tu nie latwo, gdyz gory wysokie, nieoznakowane a miejscowa ludnosc gada tylko w lokalnym indianskim dialekcie Quechua, wiec pytac o droge nie latwo. No ale dalismy rade i bylo naprawde sypatycznie a w dodatku wiedzielismy slady dinozaurow T-Rexa i Brontozaura!!!!!! ( w zasadzie mogla to byc gigantyczna kura i tak bysmy nie odruznili:))) Trekking ten mozna zaliczyc do specjalnych, gdyz byl jak podroz w czasie o jakies 200 - 300 lat. Sucre bliskie jest calkowitej nowoczesnosci natomiast 30 km dalej w gorach ludzie zyja w lepiankach bez elektyki, wody bierzacej a dzieci chodza do szkoly po 3 - 4 godziny do najblizszej szkoly ( po gorach, a godzine wyjscia rozpozanja po sloncu) wiec jak jakis bachor nie chce chodzic do szkoly nalezy go poslac do Boliwii. W Sucre jest rowniez Park Dinozaurow z najdluzszymi zachowanymi sladami dinozaurow na swiecie ( nawet podniecajace:)


"Autobus" podmiejski dowiezie Cie prawie wszedzie :)

Sciezka przedhiszpanska - prowadzi ludzi juz od ponad 700 lat

O jeden krok za T-Rexem
Milo spedzony czas w Sucre zakonczony zostal 18 godzinna przeprawa autobusowa w dul do dzungli do miasta Santa Cruz de la Sierra. W skrocie mozna powiedziec, ze ucieklismy z tamtad po jednym dniu. Nic ciekawego w drugim co do wielkosci miescie Boliwii nie da sie znalesc. Jest to najbogatsze miasto tego kraju jednak niczym nie urzeka. Jak sie pozniej dowiedzielismy panuje tam epidemia Dengi, wiec krotki pobyt wyszedl nam na zdrowie. W czasie naszej obecnosci w regionie Santa Cruz umarla dwojka dzieci na Denge, jest to takie cholerstwo bo nie ma na nia zadnej szczepionki ani lekow doraznych.
Tak wiec odjechalismy kawalek w okolice Parku Narodowego Amboro do miejscowosci ....Samaipata ( to ta z poczatku watku). W zasadzie to plan byl taki zeby odwiedzic park narodowy i z tad uciekac, ale niezbadane sa nasze sciezki i z wielu powodow zostalismy tu na dluzej:)))
Samaipata to doskonale miejsce do relaksu, szczegolnie w Hostelu Jardin. Niesamowicie sympatyczni ludzie przewineli sie podczas naszego pobytu. Dodatkowo bylismy dwa dni w tajemniczym i mrocznym lesie w chmurach. Jest on niesamowity niczym Jurassic Park. rosna tu paprocie giganty - 1 m wysokosci rowna sie 100 latom, czyli jak widzielismy paprocie po 12 m i wiecej to jest w cholere lat 1000 i wiecej. Mozna se wyobrazic ze Krzystof Kolumb sikal na ta paproc i duzo sie nie zmienila przez te pare set lat. A tak ogolnie czas mijal nam blogo, leniwie i blyskawicznie. Jako, ze w Samaipacie wszyscy sie znaja, zaprzyjaznilismy sie takze z naszym przewodnikiem Santiago. Po krotkiej rozmowie stanelo na tym, ze pomozemy mu zrobic wylewke w jego malenkiej chatce w gorach. Podlogi w koncu nie polozylismy ale dwa dni spedzilismy w przepieknej gorskiej scenerii w domku z kominkiem i bylo mega cudownie. No ale, ze podroz to podroz w koncu musielismy opuscic to sympatyczne miejsce i udac sie w dalsza droge. Celem nastepnym okazlo sie La Paz w ktorym jestesmy od wczoraj i piszemy teraz tego posta. Jest wysoko, zdradzimy tylko tyle - reszta w nastepnym odcinku:))))  

Rajskie wodospady

Spotkanie 2,5 stopnia z Puma

Rajska Bozenka

Tam, gdzie dzungla spotyka sie z gorami

Frajda na rwacej rzece

Paprocie giganty w mistycznym lesie

Spacer w chmurach